Sytuacja i osobowość właściciela mieszkania – od tego, zdaniem Cezarego Szubielskiego, dyrektora oddziału agencji Krupa Nieruchomości na Targówku, zależy chęć zmiany ceny ofertowej. – Około 30 proc. sprzedających od razu zakłada konieczność zmiany stawki, jeśli lokal nie znajdzie nabywcy. Kolejne 30 proc. podejmuje taką decyzję po kilku miesiącach bezskutecznego czekania na kupca. Pozostali nigdy do takiej decyzji nie dojrzewają, oczekując, że wrócą czasy wysokich cen – podkreśla Cezary Szubielski.
Wielkie obniżki
Dyrektor z Krupa Nieruchomości podaje przykład 70-metrowego mieszkania wymagającego remontu, położonego na parterze budynku przy ul. Dobrej w Warszawie. Lokal trafił do sprzedaży w 2010 r. z ceną 900 tys. zł, by dwa lata później znaleźć nowego właściciela za 500 tys. zł. – Kolejny przykład to 110-metrowe mieszkanie na Starym Żoliborzu, oferowane od 2012 r. za 1,6 mln zł. Lokal znalazł teraz nabywców za 1,2 mln zł – opowiada Cezary Szubielski. Z kolei właściciel 40-metrowego, dwupokojowego mieszkania na Mokotowie, który w 2011 r. chciał za nie 400 tys. zł, w tym roku sprzedał je za 300 tys. zł.
400 tys. zł - O tyle obniżył cenę właściciel 70-metrowego mieszkania przy ul. Dobrej w Warszawie, sprzedając je za 500 tys. zł
– Niewielkie, rozsądnie wycenione lokale, znajdują nabywców. Najczęściej obniżane są, bo muszą być, ceny dużych mieszkań – zauważa pośrednik z Krupa Nieruchomości. Dodaje, że kupujący nie muszą się dziś spieszyć. Mogą spokojnie monitorować rynek. – Na obserwację czasu sprzedaży i zmian cen pozwala Internet. Mieszkanie, które się opatrzy, nie znajduje nabywców nawet po zmniejszeniu ceny. Klienci podejrzewają, że ma jakieś wady ukryte, skoro nie sprzedało się przez lata – tłumaczy Cezary Szubielski.
Z kolei Paweł Zeliaś, właściciel firmy Salondomow.pl, zauważa, że wielu sprzedających ustala cenę ofertową na podstawie ofert z Internetu. – W efekcie mkw. używanego lokalu jest droższy np. o 1,5 tys. zł od mkw. mieszkania oferowanego przez dewelopera w najbliższej okolicy – mówi Paweł Zeliaś. Jego zdaniem błędem jest zakładanie zbyt dużego marginesu na negocjacje cen. – Takie oferty są odrzucane już na etapie ich przeglądania. Prowadzi to do sytuacji, kiedy sprzedający po roku oczekiwania na kupca uzyskuje cenę, jaką mógłby mieć pół roku wcześniej – przestrzega Paweł Zeliaś. Podaje przykład: 62-metrowe, trzypokojowe mieszkanie na Bródnie w kwietniu 2012 r. zostało wystawione za 400 tys. zł. – Taniało rok, by sprzedać się za 300 tys. zł. Taniało za wolno. 32-metrowa kawalerka na warszawskiej Białołęce sprzedała się teraz za 180 tys. zł. Dziesięć miesięcy temu trafiła na rynek z ceną 219 tys. zł – podaje szef Salondomow.pl. Kolejny przykład: 65-metrowe mieszkanie z dużym tarasem i garażem, położone przy ul. Włodarzewskiej, sprzedało się za 475 tys zł. Cena przez dwa lata stopniała o 200 tys. zł. – To typowy przykład transakcji, kiedy sprzedającemu na początku się nie spieszy – podkreśla Paweł Zeliaś.