O potrzebie kompleksowego uregulowania procesu planistycznego oraz inwestycyjno-budowlanego mówi się od lat. Wiele się jednak w tej sprawie nie dzieje. Choć w 2012 r. powołana została komisja kodyfikacyjna prawa budowlanego, jej urobek nie trafił do Sejmu. W obiegu za to co rusz pojawiają się projekty ustaw specjalnych. Ostatnio mieszkaniowej. Akt, w imię uwolnienia gruntów mieszkaniowych m.in. pod realizację Mieszkania+, zezwalać ma na to, by przez dziesięć lat można było budować budynki wielorodzinne na terenach, które takiej zabudowy w planach miejscowych nie przewidują. Czy można się na to godzić? W ocenie uczestników debaty „Jak łączyć historię z nowoczesnością: plany zagospodarowania przestrzennego, jako warunek konieczny do spójnego rozwoju miasta" – niekoniecznie.
– Choć można zaryzykować tezę, że obecne uregulowania dają możliwość dobrego kształtowania przestrzeni, niezbędne jest ich prawidłowe stosowanie. A z tym są już problemy. Największe natomiast z dynamiką. Ustawa o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym jest z 2003 roku, a jednak znaczna część gmin nie jest objęta planami. W takim przypadku nie można się dziwić, że inwestorzy sięgają po warunki zabudowy – mówił adwokat Maciej Górski z Instytutu Badań nad Prawem Nieruchomości.
– Polska ma dziś pokrycie planami wynoszące 29,7 proc. Na Podkarpaciu to około 10 proc., na Opolszczyznie i Dolnym Śląsku już 70, na Pomorzu około 60 procent, w centrum zaś 30 – wyliczał natomiast Tomasz Żuchowski, były wiceminister budownictwa i rozwoju.
Ważna polityka
Żuchowski przyznał, że o problemach z planistyką mówi się już od lat. Mimo to świadomość i wrażliwość urbanistyczna wśród Polaków jest na niskim poziomie.
– Planowanie przestrzenne zaczyna nas interesować wówczas, gdy za oknem powstaje coś, co się nie podoba, albo gdy chcemy coś wybudować i okazuje się, że nie możemy. Problem stanowi również powszechne przekonanie, że z własnością każdej nieruchomości wiąże się prawo do jej zabudowy – mówił Żuchowski.