Rz: Wzrost liczby ludności sprawia, że w XXI wieku potrzebujemy rozwoju nowoczesnego mieszkalnictwa. Proszę powiedzieć, co jest według pana najważniejsze w planowaniu nowych przestrzeni mieszkalnych?
Tony Mulhall: Najważniejsze jest rozumienie potrzeb ludzi. Problem w tym, że te potrzeby nieustannie się zmieniają. Obecnie wśród twórców przestrzeni istnieje napięcie między innowacyjnością a standaryzacją. Z jednej strony rynek wymaga nieustannych innowacji, z drugiej strony standaryzacja sprawia, że nieruchomości mogą być tańsze, a dzięki temu łatwiej osiągalne dla społeczeństwa.
Nie wszyscy konsumenci wymagają radykalnych innowacji, ale też wielu obawia się zbytniej standaryzacji. Historycznym przykładem zestandaryzowania obiektów mieszkalnych jest Levittown w Filadelfii w USA. Tam ogromne potrzeby mieszkaniowe po II wojnie światowej zostały zaspokojone taśmową produkcją domów z prefabrykatów. Taki dom mógł być wybudowany w jeden dzień. W 1957 roku miasteczko miało już 17 311 domów podobnych do siebie lub identycznych. Zamieszkało w nich 70 tys. ludzi.
Przychodzi na myśl inne rozwiązanie, europejskie. Zaraz po wojnie Le Corbusier stworzył w Marsylii jeden z pierwszych bloków w historii architektury. Czy to było lepsze rozwiązanie?
Blok nazywany Jednostką Marsylską był budowany dla 1,6 tys. osób. Miał podobny cel, co amerykańskie Levittown: zapewnienie mieszkań obywatelom pozbawionych po wojnie dachu nad głową. Le Corbusier, planując masowe mieszkalnictwo we Francji, myślał o budowaniu wzwyż, a nie wszerz jak na amerykańskich przedmieściach. Dlatego jego blok w Marsylii – nadal zamieszkany – przytłacza dzisiaj swoją wysokością i masywnością. Na jego wzór zaczęto budować miliony betonowych bloków.