Gdy pensje szły w górę, bezrobocie spadało, a obrotni inwestorzy stawali się rekinami finansjery, zarabiając miliony na giełdzie, ceny mieszkań szybowały w górę. W niektórych budowanych w Warszawie domach cena metra kwadratowego dochodziła nawet do obłędnych 20 – 30 tys. zł, a średnia ocierała się o 10 tys. W innych dużych miastach było niewiele taniej.
Ceny rosły szybciej niż pensje, więc Polacy brali mordercze kredyty na 30 – 40 lat. Ale popyt nie słabł, wspierany zapowiedziami deweloperów i pośredników, że wzrost cen będzie nadal następował. Banki obniżały wymagania kredytowe, pożyczając pieniądze każdemu, kto miał pracę – wierząc, że nadeszła epoka wiecznego dobrobytu.
Teraz sytuacja, wraz ze spowolnieniem gospodarczym, zmieniła się o 180 stopni. Ceny spadają szybciej niż pensje, a deweloperzy nie mogą znaleźć klientów na gotowe mieszkania. I wszyscy mamy problem. Obywatele, którzy się boją, że gdy stracą pracę, do ich drzwi zapuka komornik, banki, które obawiają się problemów ze spłatą udzielonych kredytów, więc nie chcą już pożyczać pieniędzy, i deweloperzy, którzy przeszarżowali z inwestycjami, i utopili w budowach to, co udało się im zarobić w okresie hossy. Powstało zamknięte koło: bez kredytów bankowych klienci nie mogą kupować mieszkań od deweloperów. A ponieważ mieszkania się nie sprzedają, deweloperzy nie mają pieniędzy na spłatę swoich bankowych długów.
Wiele wskazuje na to, że dno mieszkaniowej dekoniunktury jeszcze jest przed nami. Na rynek wrócili zagraniczni klienci – w Warszawie szukają pakietów po kilkadziesiąt mieszkań w cenach ok. 5 tys. zł za metr kwadratowy. Jeśli ryzykują setki milionów euro, to tylko dlatego, że wierzą, iż na tym zarobią. A zarobią tylko wtedy, gdy ceny mieszkań zaczną rosnąć – a więc wtedy, gdy kryzys będzie miał się ku końcowi.
Wszystkim – bankom, deweloperom i wszystkim ich klientom – pozostaje mieć nadzieję, że inwestorzy z zagranicy się nie mylą. Bo jeśli wierzyć, że nieruchomości to barometr koniunktury, gospodarka powinna się ożywić wtedy, gdy zaczną rosnąć ceny mieszkań. A nic przecież ich tak nie podniesie, jak przekonanie klientów, że taniej już nie będzie.