Nasz czytelnik pan Dariusz mieszka w kamienicy przy al. Wyzwolenia. Jest współwłaścicielem lokalu, do którego prawo ma też jego była żona. I to ona miała podpisaną umowę z dostawcą energii. – Żona rozwiązała umowę na dostawę energii trzy lata temu. A ja zostałem bez prądu. Mieszkanie oświetlam świeczkami. Pranie robię ręcznie – opowiada mieszkaniec Śródmieścia. – Nie mogę używać agregatu, bo stwarzałoby to zagrożenie pożarowe.
Czytelnik zapewnia, że starał się o ponowne przyłączenie prądu. – Okazało się jednak, że można to zrobić tylko na wniosek mojej żony, która nadal jest klientką zakładu energetycznego – opowiada.
Mieszkaniec al. Wyzwolenia postanowił więc zamontować w mieszkaniu nowy licznik, którego byłby wyłącznym dysponentem. – Zakład energetyczny na takie rozwiązanie się zgodził – mówi pan Dariusz.
Weto postawiła jednak wspólnota mieszkaniowa. – Nie wzięto pod uwagę, że koszty inwestycji pokryłbym z własnej kieszeni – mówi czytelnik.
Uchwałę wspólnoty zaskarżył do sądów – administracyjnego i cywilnego. Sprawy w pierwszej instancji przegrał. Wszczęcia postępowania odmówiła też prokuratura. Czytelnik nie dał jednak za wygraną i od decyzji sądów się odwołał.