Jeszcze kilka lat temu było wielu chętnych i jeszcze więcej ogłoszeń typu: „zamienię mieszkanie na dom". Taka moda na zamiany z dopłatami (zazwyczaj do domów właśnie) panowała w dużych miastach i okolicach. Komu udało się zamienić 3–4 pokoje w wielkiej płycie na domek z działką 10–15 km od miasta, uważany był za wybrańca losu, bo nie „kisił" się w murach latem, miał kawałek trawnika na wyłączność i nie musiał słuchać sąsiadów zza ściany.

Chętnych do porzucenia blokowiska było wtedy tak wielu, że nie tylko domy jednorodzinne cieszyły się popularnością, ale także całoroczne letniskowe, pod warunkiem, że znajdowały się do 20 km od większego miasta czy miejsca pracy. Jak opowiadali pośrednicy, wielu optymistów decydowało się na stare budynki do remontu, bez centralnego ogrzewania, jeśli tylko udawało się je dostać bez dopłaty, zostawiając mieszkanie w rozliczeniu albo gdy mogli je kupić za równowartość lokalu.

W wielu przypadkach pierwsza zima była dużym wyzwaniem dla mieszczuchów. Część osób polubiła życie na peryferiach i pogodziła się z tym, że używany dom, szczególnie jeśli ma 20 lat lub więcej, będzie skarbonką.

Część osób postanowiła jednak wrócić do miasta i dziś próbuje zamienić dom na mieszkanie. Teraz jednak taka operacja nie jest już prosta do przeprowadzenia. Domy sprzedają się bardzo długo, dłużej niż mieszkania.

Potencjalni nabywcy są nastawieni na ekologiczne rozwiązania i ekonomiczne systemy grzewcze. Tego w starych domach nie ma. Jeśli na dodatek trzymają ceny sprzed kilku lat, właściwie są niesprzedawalne.