Niewielu z ponad 580 tys. osób, które kupiły nieruchomości za kredyt we frankach szwajcarskich, może spłacić zadłużenie z dnia na dzień np. z powodu sprzedaży mieszkania, bez konieczności zwrotu bankowi znacznie większej sumy w złotych niż ta, którą pożyczali przed laty.
– Osoba, która w połowie 2008 r. pożyczyła 300 tys. zł we frankach, kupiła od banku prawie 147 tys. CHF po 2,04 zł. Dziś pozostało jej do oddania niecałe 123,9 tys. CHF, czyli 86 proc. kapitału. Niestety, gdy przeliczy się resztę frankowego kredytu po aktualnym kursie 3,495 zł, okaże się, że zwrócić trzeba blisko 433 tys. zł, czyli prawie o połowę więcej, niż wyniósł kredyt w 2008 r. – wylicza Halina Kochalska, analityk Open Finance. – Frankowiczów pocieszyć może jednak fakt, że jeśli chodzi o koszty obsługi kredytu, to wciąż wychodzą na plus w porównaniu ze złotówkowiczami.
Analitycy Open Finance porównali sytuację klienta, który w czerwcu 2008 r. wziął 300 tys. zł na 30 lat w złotych z marżą 1 pkt proc., z klientem, który identycznie zadłużył się we franku z nieco wyższą marżą – 1,2 pkt proc. Po grudniowej racie w tym roku minie im pięć lat i trzy miesiące spłaty.
Pierwszy przykładowy klient zaczął regulować zobowiązanie z ratą 2128 zł, drugi – 1409 zł. Dziś jest odwrotnie, klient złotowy płaci mniej, a frankowy więcej. Rata złotowego zadłużenia dzięki niskim stopom procentowym wynosi obecnie 1419 zł, a frankowego ze względu na wysoki kurs CHF – 1705 zł.
– Klient złotowy, choć miał niższą marżę, wydał na obsługę prawie 112,8 tys. zł, a frankowy 109,3 tys. zł. Frankowemu zostało więc w kieszeni 3,5 tys. zł – mówi Halina Kochalska. – Te pieniądze lepiej odłożyć na ewentualne skoki notowań szwajcarskiej waluty.