Reklama

Dłużnicy hipoteczni w kłopotach

Po czym poznać, że jesteśmy zadłużeni na granicy możliwości? Kiedy klient staje się niewypłacalny?

Publikacja: 16.02.2015 14:03

Dłużnicy hipoteczni w kłopotach

Foto: Bloomberg

– O przekredytowaniu możemy mówić w sytuacji, gdy na spłatę rat kredytowych przeznaczamy niemal całe nasze dochody. Także, kiedy musimy rezygnować z innych stałych wydatków – uważa Michał Krajkowski, główny analityk w firmie Notus Doradcy Finansowi. – Skrajną sytuacją jest też zaciąganie krótkoterminowych kredytów na spłatę bieżących rat. Nie poprawia to sytuacji, a tylko odwleka w czasie rozwiązanie problemu.

Dodaje, że teoretycznie banki nie udzielają kredytów w sytuacji, gdy miesięczne raty przekraczają 50–60 procent dochodów netto, ale należy pamiętać, że sektor pozabankowy z reguły nie stosuje takich ograniczeń i pozostawia możliwości większego zadłużenia.

Z kolei Jarosław Sadowski, główny analityk Expander Advisors, wyjaśnia, że pojęcie przekredytowania można odnieść do osób, które z tytułu zaciągniętych zobowiązań mają raty tak wysokie, że nie wystarcza im pieniędzy na spłatę i jednoczesne ponoszenie kosztów życia. – Przekredytowanym można nazwać także klienta, którego budżet pozwala na normalne życie, ale po uregulowaniu zobowiązań kredytowych nie pozostaje już żadna nadwyżka, którą mógłby odłożyć. Wówczas, w razie wzrostu raty lub pojawienia się niespodziewanych wydatków, sytuacja finansowa ulega załamaniu – mówi Jarosław Sadowski.

Ile masz na raty

Z analizy zepsutych portfeli wierzytelności przeprowadzonych przez spółkę Pragma Inkaso wynika, że często dłużnicy mają problem nie tylko z obsługą kredytu hipotecznego, ale także innych produktów bankowych.

– Najczęściej kłopoty te spowodowane są zbyt dużą ilością zobowiązań. Czasem idzie to również w parze z pogorszeniem sytuacji finansowej, ale niezwykle rzadko związane jest z utratą źródła utrzymania czy komplikacjami natury zdrowotnej – mówi Prot Zastawniak, dyrektor zarządzający ds. sekurytyzacji w Pragma Inkaso.

Reklama
Reklama

Dodaje, że z kredytów mieszkaniowych korzystają głównie osoby o nieco lepszej niż przeciętna sytuacji materialnej, najczęściej młodzi ludzie, mieszkańcy większych miast, aktywni zawodowo, którzy bez problemu znajdują zatrudnienie.

– Nie należy jednak umniejszać problemów spowodowanych nieroztropnością czy też nadmierną konsumpcją kredytobiorców, które każdorazowo mogą być dramatem dla dłużników i ich rodzin. Warto natomiast zauważyć, że osoby, które rozważnie podejmują decyzję o zaciągnięciu zobowiązania hipotecznego, nawet w obliczu problemów zdrowotnych czy zmniejszenia osiąganych dochodów, są w stanie szybko poradzić sobie ze znalezieniem wyjścia z sytuacji – podkreśla Prot Zastawniak.

Podkreśla, że jeżeli chodzi o kwotę przeznaczoną na raty kredytów, to nie powinna ona przekroczyć 40 proc. dochodów i to jest absolutne maksimum. Jego zdaniem z symptomami przekredytowania mamy do czynienia zawsze, gdy po dokonaniu zapłaty miesięcznych zobowiązań zaczyna brakować pieniędzy do kolejnej pensji i w konsekwencji – aby załatać dziurę w domowym budżecie – klient podejmuje kolejne zobowiązania, zaciąga następne kredyty. A to największy błąd.

– Przy kredycie, który nie był zaciągany na 100 proc. wartości nieruchomości, najprostszym rozwiązaniem może być jej sprzedaż. Jeżeli zakup mieszkania czy domu okazał się zbyt dużym obciążeniem, także najem może być alternatywą, którą warto ponownie rozpatrzyć – radzi Prot Zastawniak.

Reaguj szybko

Co robić, kiedy raty kredytowe ciążą za bardzo? Od czego zacząć rozwiązanie problemu? Od analizy swoich wydatków.

– Posłużę się osobistym przykładem, co prawda z odległej przeszłości, jednak uważam, że jest modelowy, ponieważ w przypadku wielu młodych ludzi decyzje w życiu osobistym niosą z sobą perturbacje finansowe. Otóż wspólnie z drugą osoba zaciągnąłem zobowiązanie, którego ciężar spadł wyłącznie na mnie. W ten sposób, przy rosnących stopach procentowych, w pewnym okresie raty, które spłacałem, osiągnęły 80 proc. mojego dochodu. Do tego należało regulować czynsz i opłaty za media – opowiada Prot Zastawniak. – Trudna sytuacja wymagała od mnie zmiany stylu życia, nawyków, słowem: drastycznych poświęceń. Ograniczyłem więc do minimum wydatki, rezygnując z zakupów o charakterze luksusowym. Np. zamiast jeść w restauracji, zacząłem robić zakupy w dyskoncie, zamiast karnetu na siłownię, wybrałem bieganie i ćwiczenia w parku, a zamiast samochodu zdecydowałam się na spacer lub tramwaj. Ostatecznie poszukałem chętnego na podnajęcie części mieszkania, co pozwoliło pokryć część raty. Po zrobieniu oszczędności przyjrzałem się przychodom. Zacząłem zabiegać o dodatkowe wynagrodzenia – nadgodziny, zlecenia, mocniej pracowałem na awans. W moim przypadku okazało się, że kryzys zadziałał motywująco i konstruktywnie.

Reklama
Reklama

Ale co zrobić, kiedy optymalizacja domowego budżetu to za mało? – Refinansowanie zobowiązań czy ich konsolidacja jest rozwiązaniem pozwalającym na obniżenie miesięcznych płatności i odzyskanie płynności finansowej. Należy jednak pamiętać, że najczęściej wiąże się to ze wzrostem łącznych kosztów, jakie zapłacimy w całym okresie spłaty. Pomimo to w sytuacji problemów ze spłatą zobowiązań priorytetem powinna być poprawa bieżącej sytuacji, nawet kosztem wzrostu odsetek – uważa Michał Krajkowski. – Jednak po skonsolidowaniu zobowiązań nie powinniśmy popełnić częstego błędu, jakim jest zaciągnięcie po pewnym czasie kolejnych pożyczek czy kredytów i powrót to sytuacji sprzed konsolidacji. Takie zarządzanie finansami to prosta droga do wpadnięcia w spiralę zadłużenia.

Zdaniem głównego analityka Notusa, rozważając kredyt konsolidacyjny, trzeba o niego wystąpić w momencie, gdy raty są zbyt wysokie, ale jeszcze wtedy, kiedy jesteśmy w stanie je regulować terminowo. – Błędem jest próba konsolidacji zobowiązań dopiero w momencie, gdy zaległości w spłacie przekraczają kilka tygodni. Najczęściej jest to już za późno i z taką historią kredytową nie uda się uzyskać nowego kredytu konsolidacyjnego – zwraca uwagę Michał Krajkowski.

Dodaje, że osoby ubiegające się o kredyt mieszkaniowy z reguły nie należą do tych, które mają wiele produktów kredytowych. Najczęściej jest to karta kredytowa czy niewielki kredyt ratalny lub samochodowy. Jeśli bowiem zadłużenie z tytułu tych kredytów jest zbyt wysokie, to nie mają szans na uzyskanie kredytu mieszkaniowego. – Myślę więc, że w spiralę zadłużenia czy przekredytowania można wpaść później, już po zaciągnięciu kredytu mieszkaniowego. Jedną z przyczyn, oprócz nadmiernego zaciągania kredytów, może być także spadek dochodów, co przełoży się na zbyt wysokie raty względem przychodów – podsumowuje Michał Krajkowski.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki, g.blaszczak@rp.pl

Opinia

Jacek Kasperczyk | analityk porównywarki finansowej Comperia.pl

Walutowe kredyty hipoteczne cieszyły się największą popularnością w latach 2007–2008.

Reklama
Reklama

- Zdecydowany prym wiodły wtedy te denominowane we franku szwajcarskim, których sprzedaż w szczytowym momencie – w III kwartale 2008 r. – wynosiła ponad 70 proc. wszystkich nowo udzielanych kredytów.

- Ogromna popularność hipotek w CHF wynikała z faktu, że rata takich zobowiązań okazywała się o kilkaset złotych niższa od ich złotowych odpowiedników, co mocno oddziaływało na wyobraźnię kredytobiorców.

- Jeśli chodzi o pozostałe kredyty hipoteczne denominowane w walutach obcych, to udzielane one były w euro i dolarze amerykańskim. Przy czym w tej drugiej walucie stanowiły one tylko ułamek całego rynku hipotecznego w Polsce.

- Obecnie tylko kredytobiorcy frankowi płacą wyższą ratę kredytową od tej, jaką mieli na początku okresu spłaty. Osoby zadłużone na mieszkania w złotych, euro i dolarach płacą obecnie niższe raty niż w chwili zaciągania zobowiązań.

- Przykładowo dla kredytu w wysokości 300 tys. złotych zaciągniętego w styczniu 2006 r., z 30-letnim okresem spłaty, różnica na racie wynosi od 227 zł (dla kredytu w euro) przez 386 zł (dla kredytu w złotych) do 537 zł (dla kredytu w dolarach). Wynika to z obniżek rynkowych stóp procentowych, które miały miejsce w Polsce, Europie i Stanach Zjednoczonych.

Reklama
Reklama

- Ciekawie wygląda także suma dotychczas zapłaconych rat wszystkich walutowych kredytobiorców. Dziś ponieśli oni niższe koszty obsługi swoich zobowiązań niż ich złotowi koledzy.

- Szczególnie widoczne jest to w przypadku kredytów ze stycznia 2006 r.: klienci oddali do banku od 28 tys. zł (przy kredycie w euro) do nawet 46 tys. zł (przy kredycie w dolarach amerykańskich).

- Jeśli chodzi o przewalutowanie kredytów hipotecznych, to taka operacja nie jest opłacalna dla żadnego z omawianych przypadków. Niemniej jednak, gdyby dopuścić myśl o takiej operacji, to najmniejsze koszty przewalutowania ponieśliby eurowicze ze stycznia 2009 r. Aktualne saldo ich zadłużenia jest tylko o niecałe 2 tys. złotych wyższe od osób spłacających kredyty w złotych.

—gb

Nieruchomości
Coraz mniej wolnych miejsc noclegowych w górach i nad morzem
Nieruchomości
Ronson liczy na wzrost sprzedaży mieszkań
Nieruchomości
Fabryka Park w Katowicach w nowych rękach
Nieruchomości
White Stone Development wybuduje mieszkania w Warszawie i Szczecinie
Nieruchomości
PRS. Ponad pół tysiąca lokali na wynajem w AFI Home Metro Zachód
Reklama
Reklama