Przypomnijmy: od 2016 r. znacznie trudniejszy jest dostęp do kredytów z 10-procentowym wkładem własnym. Wynika to ze zmian, jakie wymusiła na bankach Rekomendacja S wydana przez Komisję Nadzoru Finansowego. Mówi ona o tym, że standardowo banki powinny wymagać 15 proc. wkładu własnego.
– Pozwala, co prawda, na dalsze udzielanie kredytów na 90 proc. wartości nieruchomości, ale pod pewnymi warunkami – wyjaśnia Jarosław Sadowski, główny analityk firmy Expander. – Jest to możliwe na przykład, gdy bank wykupi specjalne ubezpieczenie gwarantujące, że w razie gdy klient nie spłaci długu, brakujące 5 proc. wkładu własnego zwróci kredytodawcy ubezpieczyciel. To oznacza jednak dodatkowy koszt, który nie wszystkie banki chcą ponosić.
Przepisy pozwalają również udzielać kredytów na 90 proc. wartości nieruchomości w sytuacji, gdy bank nie ma takiego ubezpieczenia. Jednak wtedy klient musi posiadać 10 proc.wkładu własnego w gotówce, a brakującą kwotę samodzielnie zabezpieczyć. – W praktyce oznacza to, że osoba wnioskująca o kredyt musi te brakujące 5 proc. fizycznie posiadać – na koncie bankowym, na IKE lub IKZE lub w postaci obligacji – ale nie musi ich wydawać na zakup mieszkania. Oczywiście niezbędna jest też zgoda na zablokowanie tych pieniędzy, aby nie można było ich wypłacić. Blokada zostanie zdjęta dopiero, gdy kredytobiorca spłaci tyle rat, że stosunek zadłużenia do wartości nieruchomości spadnie poniżej 85 proc. – tłumaczy Jarosław Sadowski.
Podkreśla, że problem polega na tym, że dla wielu Polaków zgromadzenie już 10 proc. wkładu własnego jest znacznym wysiłkiem, zwłaszcza jeśli muszą jednocześnie płacić za wynajem lokalu.
Już w ubiegłym roku 20 proc. wkładu własnego wymagały Bank BPH, Credit Agricole i ING Bank Śląski. Natomiast w Citi Handlowym ten poziom wynosił 15 proc. W tym roku dołączyły do nich BGŻ BNP Paribas, Millennium, Eurobank i BOŚ.