W styczniu 2013 r. chorzy na szybko rozwijającą się postać stwardnienia rozsianego oraz osoby, u których nie powiodła się terapia pierwszego rzutu, otrzymali możliwość leczenia dwoma innowacyjnymi lekami. Efekty ich stosowania okazały się rewelacyjne. Dzięki terapii fingolimodem i natalizumabem pacjenci mogli żyć normalnie, zakładać rodziny i pracować. Jednak możliwość ta została ograniczona jedynie do 60 mies., czyli pięć lat, i ten okres właśnie się kończy.
Część chorych stanęła zatem przed wizją nagłego pogłębienia się choroby, nieuchronnej niepełnosprawności i ogromnego cierpienia. Wprawdzie na fingolimod ograniczenie zostało zniesione w marcu tego roku, jednak z niezrozumiałych przyczyn limit pozostaje w mocy w przypadku drugiego leku. Chorzy są przerażeni wizją utraty leczenia.
Czytaj także: Stwardnienie rozsiane: jak zamienić strach w działanie
– Należy podkreślić, że lek każdorazowo dobierany jest dla konkretnego pacjenta i terapia nim powinna trwać tak długo, jak przynosi on pożądane efekty kliniczne, tak jak robi się to w całej Europie – mówi dr hab. n. med. Monika Adamczyk-Sowa. – A przecież u pacjentów stosujących natalizumab nie zauważono wzrostu aktywności choroby, nie zaobserwowano ani jednego rzutu czy negatywnej zmiany. Nagłe przerywanie terapii może przynieść jeszcze poważniejsze konsekwencje zdrowotne, niż gdyby chory nigdy takiego leczenia nie otrzymał. Również ewentualne przestawianie chorego na inny lek niesie za sobą ryzyko niewłaściwości i nieskuteczności leczenia.
Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego wielokrotnie zwracało uwagę Ministerstwa Zdrowia na konieczność zabezpieczenia ciągłości leczenia po tym okresie.