Niektóre decyzje służby zdrowia, zwłaszcza na początku mojej choroby, były bardzo szkodliwe i nietrafne. Po pewnym czasie miałam więcej szczęścia, spotkałam zdolnych, zaangażowanych terapeutów, którzy okazali mi nieocenioną pomoc. W 100 procentach zgadzam się, że sposób, w jaki traktujemy ludzi chorych, ma ogromny wpływ na przebieg choroby.
Nie obawia się pani, że swoją książką rozbudzi w innych chorych płonne nadzieje.
Bardzo dużo mówi się obecnie w Norwegii o niebezpieczeństwie stwarzania fałszywej nadziei. Kiedy byłam chora, otrzymałam mnóstwo fałszywego pesymizmu. Dlaczego mamy się bać mówić ludziom, że mogą wyzdrowieć i uważamy, że jest to bardziej niebezpieczne niż powiedzenie im, że nigdy nie będą zdrowi? Jeśli powie się człowiekowi, że nigdy nie będzie zdrowy, to on przestanie pracować nad swoim wyzdrowieniem, czegokolwiek by to dotyczyło. Ktoś z braku nadziei spróbuje odebrać sobie życie. To jest znacznie bardziej niebezpieczne, niż dać płonną nadzieję. Mówię swoim pacjentom, że nie wszyscy będą zdrowi. Ale też, że niczyją winą nie jest to, że komuś nie udaje się wyzdrowieć. Mówię im, że nie mogę dać im gwarancji, ale spróbujmy zrobić to, co możemy.
Wygrana walka ze schizofrenią – brzmi podtytuł wydanej właśnie w Polsce książki. Historię w niej zawartą uwiarygodniają zamieszczone na obwolucie słowa dr. Andrzeja Cechnickiego, krajowego koordynatora programu "Schizofrenia – otwórzcie drzwi". Pisze on, że doświadczenia Arnhild Lauveng pozwalają zrozumieć i nadać sens przeżyciom towarzyszącym chorobie, co czyni lekturę pasjonującą i wiarygodną. Autorka jest absolwentką Uniwersytetu w Oslo. Pracuje jako psycholog kliniczny. W 2004 roku otrzymała nagrodę za promowanie otwartości i swobody w wyrażaniu siebie w ramach psychiatrycznej opieki zdrowotnej. Na schizofrenię zachorowała jako nastolatka. Przyczyniła się do tego wczesna strata ojca – zmarł na raka, gdy miała pięć lat. "Kiedy wychodziłam na podwórko, wiedziałam, że po moim powrocie on może już nie żyć" – wspomina. To spowodowało, że zamknęła się w sobie i stała się smutnym dzieckiem. "Inne dzieci przypuszczalnie uznały mnie za arogancką dziwaczkę. Nie bardzo rozumiałam, dlaczego tak mnie traktują. Czułam się bardzo samotna. Kiedy byłam nastolatką, nie miałam żadnych przyjaciół" – opowiada "Rz". Lauveng przez wiele lat przebywała na oddziałach psychiatrycznych. Własne ciało cięła odłamkami szkła. Dzięki pomocy lekarzy i rodziny udało jej się wyjść z choroby. Od dziesięciu lat nie bierze leków.