Ateiści nazywają cuda gusłami, a co paradoksalne, zbudowany na cudzie zmartwychwstania Kościół ma z akceptacją cudów ogromne problemy.
Z ust oczekujących na rychłą beatyfikację Jana Pawła II wielokrotnie padało pełne wyrzutu pytanie: "Dlaczego oni się tak grzebią?! Santo subito!". Uważają, że zawiłości procesu beatyfikacyjnego, szczególnie deliberacje nad cudem, to niepotrzebna strata czasu. Mało kto zdaje sobie sprawę, że podobna dyskusja toczy się w łonie Kościoła, a i w samej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych co najmniej od 1974 r. Wówczas dwóch pracujących w Kongregacji jezuitów Paolo Molinari i Peter Gumpel (relator i postulator procesu beatyfikacyjnego Piusa XII) zainicjowało debatę teologiczną szkicem, w którym domagali się całkowitego zniesienia wymogów cudu. Argumentowali, że wystarczy, gdy kandydat na ołtarze cieszy się reputacją zaświadczającą o świętości, a Kongregacja zbada ją i ewentualnie potwierdzi. Przypominali, że w Kościele pierwotnym kult świętych nie był w żaden sposób związany z istnieniem cudów.
[srodtytul]Święty zakładnikiem [/srodtytul]
Mój rozmówca pracujący w Kongregacji prosi o anonimowość. Teraz, by rozmawiać z prasą, potrzebowałby pozwolenia "z samej góry". Być może ma to związek z kontrowersjami wokół Piusa XII, a może z krążącą plotką, że u francuskiej zakonnicy Marii Simon -Pierre stwierdzono nawrót choroby Parkinsona, z której miała się cudownie wyleczyć dzięki modlitwom do polskiego papieża. Wieloletni pracownik dykasterii potwierdza, że dyskusja o cudach trwa, ale jego zdaniem o czyjejś świętości nie może rozstrzygać sam człowiek ("Nie mam do siebie takiego zaufania"). Potrzebny jest więc znak od Boga. Przypomina jednak o innych rewolucyjnych zmianach, które znacznie przyspieszyły prace Kongregacji.
Przed 1975 r. do beatyfikacji (poza męczennikami) potrzebne były dwa cudy. Teraz jeden. W 1983 r. Jan Paweł II znacznie uprościł procedury. M.in. zniósł urząd promotora wiary (słynny "adwokat diabła") i adwokata sprawy, powierzając obie funkcje relatorowi. Mówiąc krótko, papież wyjął sprawy z rąk prawników, przekazując je historykom i teologom. Wraz ze zmianami w wewnętrznych regulaminach Kongregacji umożliwiło to bezprecedensowy wysyp świętych. A reformy, choć nie tak radykalnie, poszły jednak w stronę sugerowaną przez Molinariego i Gumpela. W 1987 r. Jan Paweł II powiedział: "Wydaje się, iż mamy dzisiaj dowody, że boża pedagogika oświeca ludzkość przez bardziej duchowe i bardziej osobiste objawienia i że przypadki fizycznych uzdrowień stają się rzadsze". Przedtem beatyfikował nawróconą Indiankę Kateri Tekakwithę bez dowodu cudów. Być może więc sprawy pójdą w przyszłości w tę stronę. Cudem może się stać na przykład radykalna, pozytywna zmiana osobowości. Mój rozmówca z Kongregacji, jeśli chodzi o "cuda moralne", jest sceptyczny: "Cud musi mieć charakter stały. A co będzie, jak na przykład wyleczony alkoholik zacznie pić? Trzeba wtedy unieważnić beatyfikację?". Na razie jednak do beatyfikacji potrzeba "twardego" cudu. Siostry dominikanki od siedmiu lat bezskutecznie modlą się o cud za sprawą swojej założycielki Matki Kolumby Białeckiej. Na półkach kongregacji leży wiele podpisanych już dawno dekretów o heroiczności cnót kandydatów, ale brakuje koniecznej, cudownej kropki nad "i".