Brzmienie z epoki lodowcowej
Ta ostatnia teoria wciąż cieszy się pewną popularnością wśród naukowców. Jej twórcą jest emerytowany profesor biochemii i biofizyki Joseph Nagyvary z amerykańskiego Texas A&M University, który zajmuje się badaniem skrzypiec Stradivariego od kilkudziesięciu lat. W 2006 r. opublikował w prestiżowym tygodniku „Nature" pracę, z której wynikało, że stradivariusy są nasączone jakąś niezidentyfikowaną substancją. Zagadka dziwnych chemikaliów wyjaśniła się trzy lata później, kiedy w „PloS ONE" opublikowano ich analizę spektrograficzną. Głównym składnikiem tajemniczej substancji okazał się być boraks rodzimy – minerał składający się głównie z uwodnionego boranu sodu. – Boraks ma długą historię jako środek konserwujący, w procesie mumifikacji używali go już starożytni Egipcjanie – komentował odkrycie prof. Nagyvary. Schwarze poszedł jednak zupełnie innym tropem i zamiast zaprzęgać nowoczesne technologie do analizy środków zabezpieczających drewno, postanowił przyjrzeć się bliżej samemu drewnu. A to okazało się być wyjątkowo ciekawe. Po pierwsze świerki i klony, z których Stradivari robił skrzypce, pochodziły z jego rodzinnych stron. Po drugie drzewa te rosły za jego życia, czyli w latach 1644–1737.
Dlaczego jednak ponadtrzydziestoletnie drewno z okolic Cremony ma takie wyjątkowe właściwości? Na to pytanie już w 2003 r. próbowali na łamach czasopisma „Dendrochronologia" odpowiedzieć Henri D. Grissino-Mayer z University of Tennessee i Lloyd Burckle z Columbia University. Według nich za wszystko odpowiada tzw. Minimum Maundera – obserwowane w latach 1645–1715 zjawisko zmniejszonej aktywności słonecznej, któremu towarzyszyło znaczne ochłodzenie klimatu.
– Większość Europy doświadczyła tzw. małej epoki lodowcowej w latach 1400–1800. Jej szczyt przypadł właśnie na lata 1645–1715 – opowiadał w rozmowie z „National Geographic" Henri D. Grissino-Mayer. Długie, mroźne zimy i wyjątkowo krótkie, chłodne lata znacząco spowolniły wzrost drzew, które rosły wtedy najwolniej na przestrzeni ostatnich 500 lat.
To właśnie powolny, ale stały wzrost przełożył się według prof. Schwarzego na wyjątkowe właściwości drewna pozyskiwanego w tym okresie na terenie północnych Włoszech. Przede wszystkim miało ono wyjątkowo niską, ale jednocześnie bardzo równomierną gęstość, którą potwierdziły analizy przeprowadzone przez holenderskich naukowców z Medycznego Centrum Universiteit Leiden (w trakcie badań wykorzystano tomograf komputerowy oraz specjalny program stosowany do oceny gęstości tkanki płucnej). Takie drewno o niewielkiej gęstości ma bardzo wysoki współczynnik sprężystości i sprawia, że rezonujący w nim dźwięk osiąga wysoką prędkość. Profesor Schwarze stwierdził, że te właśnie właściwości odpowiadają za fenomenalne brzmienie stradivariusów.
Fenomen mykodrewna
Szwajcarski uczony postanowił jednak sprawdzić, czy tę hipotezę da się potwierdzić. Tylko jak sprokurować drewno o wyjątkowo niskiej gęstości 300 lat po zakończeniu Minimum Maundera? Z pomocą prof. Schwarzemu przyszły grzyby: zmiennoporek szklisty (Physisporinus vitreus) i próchnilec długotrzonkowy (Xylaria longines). – Normalnie grzyby (w trakcie procesu rozkładu – przyp. red.) zmniejszają gęstość drewna, ale w tym samym czasie, niestety, zmniejszają też prędkość, z jaką fale dźwiękowe przemieszczają się przez nie – wyjaśnia prof. Schwarze. Te jednak są inne. – Stopniowo rozkładają ściany komórek, tak, że stają się one coraz cieńsze. Nawet w końcowych etapach procesu pozostawiają jednak sztywne rusztowanie, przez które dźwięk może swobodnie się przemieszczać – mówi uczony. Cała procedura produkcji mykodrewna (przedrostek „myko-" wywodzi się z greki i oznacza grzyby) trwa kilka miesięcy. Na koniec wystarczy użyć tlenku etylenu – gazu trującego dla zmiennoporka i próchnilca. Co ważne, po takiej „kuracji" drewno jest równie elastyczne oraz odporne na obciążenia jak na samym początku i bez problemu może zostać wykorzystane przez lutnika.
Otrzymane przez Schwarzego mykodrewno (ze świerku i jaworu) zostało poddane najcięższej z możliwych prób: trafiło w ręce producentów instrumentów Martina Schleskego i Michaela Rhonheimera, którzy przerobili je na dwoje skrzypiec. Następnie stanęły do zawodów z autentycznym stradivariusem i... wygrały. W trakcie testu słynny brytyjski skrzypek Matthew Trusler schowany za kurtyną grał na pięciu różnych instrumentach, dwojgu „normalnych" skrzypcach, dwojgu mykoskrzypcach i własnym stradivariusie. Zgromadzona na sali publiczność liczyła 180 osób i składała się w dużej mierze z muzycznych ekspertów. 90 słuchaczy uznało, że najlepiej brzmiącym instrumentem były jedne z mykoskrzypiec – te, które zostały zrobione z drewna poddawanego działaniu grzybów dłużej – aż dziewięć miesięcy. Stradivarius był drugi – zebrał 39 głosów. Co ciekawe, aż 113 osób było przekonanych, że owe mykoskrzypce to w rzeczywistości oryginalne dzieło lutnika z Cremony.