Zamiast być obojętnym tłem dla prawdziwych leków, potrafi niespodziewanie wykazać działanie lecznicze. I działa nie tylko na poziomie sugestii, ale zdarza mu się naprawdę wpływać na fizjologię. Te rewelacje zdradza raport opublikowany właśnie przez amerykańskich naukowców na łamach „Annals of Internal Medicine”.
– Nie ma żadnych dowodów naukowych na istnienie substancji naprawdę obojętnych fizjologicznie – mówi kierująca badaniami dr Beatrice Golomb z University of California w San Diego. – A to stawia pod znakiem zapytania fundamentalne założenie leżące u podstaw wielu badań medycznych.
Chodzi tu przede wszystkim o testy kliniczne nowych leków. Standardowo tego typu procedura polega na tym, że jednej grupie chorych aplikuje się prawdziwy lek, a drugiej – tak samo wyglądającą pigułkę obojętną, a więc niezawierającą substancji aktywnej. Potem porównuje się wyniki. Ani nadzorujący badanie lekarze, ani tym bardziej pacjenci nie wiedzą, która z „różowych tabletek” jest lekiem. Wie o tym wyłącznie koordynator eksperymentu. Procedura ta nazywa się podwójnie ślepą próbą.
Wygląda na to, że nie da się już bardziej rzetelnie zbadać skuteczności leku. A jednak i tutaj wkradł się błąd. Nie ma bowiem żadnych standardów definiujących, czym dokładnie jest placebo. W zaledwie 8 proc. testów klinicznych spośród 167 przeanalizowanych pod tym kątem badań (z lat 2008 – 2009) dr Golomb znalazła informacje na temat składu „różowych pigułek”. Najwięcej danych o placebo dostarczyły badania z użyciem zastrzyków, akupunktury lub zabiegów chirurgicznych, wśród których w co czwartym podano jego definicję. Dr Golomb uważa, że w tych przypadkach ludzie byli bardziej skłonni pytać o to, co im się aplikuje.
W dodatku okazało się, że część takich tabletek wcale nie jest taka obojętna dla organizmu, jak by sobie tego badacze życzyli.