Pani Izabela zgłosiła się do izby przyjęć szpitala w Starachowicach w ósmym miesiącu ciąży, 1 listopada, kiedy przestała czuć ruchy dziecka. Lekarze zbadali kobietę i odkryli, że serce dziecka nie bije. Pani Izabela miała urodzić martwego noworodka. Z jej relacji wynika, że lekarze pozostawili ją samą.
Pielęgniarki i lekarzy zastępował przy niej mąż Marcin, który co chwila chodził do lekarzy i pielęgniarek z prośbą, by podali kobiecie jakiś środek przeciwbólowy. Odmawiali. Nie chcieli też podpowiedzieć, jaki lek mógłby kupić w aptece, by choć trochę ulżyć żonie. Wyczekiwane dziecko pani Izabeli i pana Marcina urodziło się na podłodze, między łóżkami. Rodzice bali się wziąć je na ręce. Mieli nadzieję, ze diagnoza lekarska jest chybiona, i bali się zrobić mu krzywdę. Sprawą zajmuje się prokuratura, ale dyrektor szpitala zwolnił lekarzy i położne, które tego dnia pełniły dyżur.
W obecności taty
Mniej więcej w tym samym czasie do łódzkiego szpitala Pro-Familia zgłosiła się młoda kobieta w 32. tygodniu ciąży. Ona również przestała czuć ruchy dziecka i postanowiła jechać do najbliższego szpitala na badanie KTG. Lekarze stwierdzili obumarcie płodu, ale nie zostawili młodej kobiety i jej męża samym sobie. Kobieta zdecydowała się urodzić naturalnie i – w przeciwieństwie do pacjentki ze Starachowic – podano jej środki przeciwbólowe. Cały czas były przy niej odpowiednio przeszkolone położne, psycholog i lekarze.
Dziewczynka urodziła się w obecności taty, a położne zabrały ją tylko na chwilę – żeby ją zważyć, zmierzyć, ubrać i umyć. Tata dziecka napisał w liście do dyrekcji, że pozwoliły jemu i jego żonie być z córką tak długo, jak tego potrzebowali, a potem pomogły mu przenieść dziewczynkę do samochodu zakładu pogrzebowego.
Oddzielna sala
„Nie lubię pisać czy opowiadać naszym bliskim, że zrozumienie, empatia, podejście personelu jest wzięte z kosmosu – że warunki bytowe w szpitalu są takie, jak w serialu »Dr House« – bo standard oferowany przez Pro-Familię moim zdaniem jest normalnością, która powinna być obecna we wszystkich innych szpitalach na terenie Łodzi, których usługi są finansowane z moich podatków" – napisał w liście do szpitala tata dziewczynki. I podkreślił, że pobyt w szpitalu – od KTG, przez USG wykonane przez lekarkę na izbie przyjęć, rozmowy z lekarzem, który je potwierdzał, po opiekę położnych, które dostępne były dla jego żony w każdej chwili – przebiegał wzorcowo. „Nasz pobyt był taki, jaki powinien być. Uważam, że szpital jako placówka służby zdrowia stanął na wysokości zadania, jakie życie postawiło przed nami" – podkreślał tata dziewczynki.