Znakomity duet zaproponował w Sopocie coś w rodzaju opery w operze. Na scenie Opery Leśnej pojawił się na tle countrowej opery z udrapowaną kurtyną, rozświetloną girlandami oraz doświetloną niejako z kulis przez filmowe reflektory. On w szkarłatnej koszuli, z zaplecionymi w kok siwymi już włosami, w skórzanych czarnych spodniach i butach-kowbojkach, ona - w spektakularnym szarawym suknio-swetrze, wieczór należał bowiem raczej do rześkich.
To Plant był gospodarzem wieczoru i samcem alfa, choć z dochowaniem dżentelmeńskiego ceremoniału. Przedstawił „swoją przyjaciółkę” Alison, opowiadał jak przez kilkanaście lat układali drugą płytę „Raising The Roof”. Wspominając, że miał do czynienia z wieloma „elokwentnymi” muzykami – co było jednak lekko złośliwym ukłonem w stronę Jimmy’ego Page’a – wychwalał pod niebiosa instrumentalistów na scenie.
Najważniejszy był wielbiciel gitarowego retro JD McPherson rodem z Oklahomy, z wieloma historycznymi modelami gitar na stojaku oraz w dłoniach, autor wibrujących dźwięków i solówek granych techniką twang. Jimmy ma dużą konkurencję. Tym bardziej, że od lat nic nie robi, tylko wspomina.
Czytaj więcej
Robert Plant i Alisson Kraus zaśpiewają 18 lipca w Operze Leśnej w Sopocie.
Plant prezentował śpiew pełen gracji, podobnie wypadały jego pełne namaszczenia gesty, gdy dopowiadał znaczenia piosenek lub kiedy kłaniał się - nawet wtedy gdy nie bito braw, on sam czuł jednak, że mu się należą. Bezsprzecznie tak!