W naszej świadomości muzyka polska to Chopin, a na nagraniach czy afiszach koncertowych na świecie muzyka polska to wiek XX, Szymanowski, Lutosławski, Penderecki, Górecki, ale też Grażyna Bacewicz, Aleksander Tansman lub Mieczysław Wajnberg, którym 20 lat temu mało kto w kraju się interesował. W najmłodszej generacji też jest wiele bardzo ciekawych nazwisk, choćby obecnie rozchwytywana Agata Zubel. Dużo jest do zrobienia w promocji muzyki polskiej.
I bardzo poważnie do tego podchodzę. Na naszych afiszach pojawił się choćby urodzony w Łodzi w 1900 roku Paul Klecki. Wydaliśmy płytę z jego Sinfoniettą, to moim zdaniem utwór wręcz genialny. Planujemy światową premierę jego Capriccia, nigdy nie było ono wykonane. Przygotowujemy światową premierę fonograficzną koncertu skrzypcowego Andrzeja Czajkowskiego. Kilka zagranicznych orkiestr ma w planach wykonanie tego utworu, ja będę dyrygował nim w Berlinie. Interesuje mnie muzyka Stanisława Skrowaczewskiego. Pamiętamy o pierwszym dyrektorze Filharmonii Emilu Młynarskim, wyszukuję jego nieznane utwory, w czym pomaga mi jego praprawnuk.
Pana zdaniem Filharmonia Narodowa powinna być miejscem, gdzie kompozytor potwierdza swoją wartość?
Filharmonia Narodowa powinna być otwarta dla wszystkich nurtów muzycznych, poza tą typowo rozrywkową, choć i ona raz na jakiś czas może tu zaistnieć. W Filharmonii powinno być więcej muzyki barokowej, o co już się staramy, bo jest bardzo popularna. Chcemy też udostępnić sale dla zespołów zajmujących się muzyką najnowszą, inną od tej z festiwalu Warszawska Jesień, może powinno być tu też miejsce na spotkanie muzyki neofolkowej z dawną. Chciałbym proponować też wyjście poza koncertowy schemat, przyciągnąć innych. Myślimy o cyklu koncertów dla bardzo przyszłych słuchaczy, czyli dla kobiet w ciąży, by dziecko już w stanie prenatalnym mogło słuchać muzyki, która bardzo pomaga w rozwoju. Chcę wprowadzić nocne koncerty, bo dla wielu ludzi noc jest czasem aktywności, a nie mają dokąd pójść. Moglibyśmy grać na przykład muzykę związaną z ciszą, może Johna Cage'a, Mortona Feldmana albo Steve'a Reicha, coś, w co trzeba się wsłuchiwać. Dla młodych ludzi muzyka XIX wieku jest rodzajem pięknego tła, ale ich inspiruje i pobudza muzyka między dźwiękiem a ciszą, szmerem czy elektroniką.
Pan jest znany z takich poszukiwań programowych.
Dużo dyryguję za granicą i wszędzie podglądam różne pomysły. Nie lubię koncertów typu „Butterbrot": między dwa popularne utwory wkłada się coś nieznanego lub nowoczesnego. To kompromis, a wtedy nikt nie jest w pełni usatysfakcjonowany. Lepiej zrobić jeden koncert standardowy, a drugi śmiały. Planów mamy dużo i jest we mnie optymizm, bo nawet w najtrudniejszych momentach, gdy mogliśmy sprzedawać 25 procent biletów, ludzie do nas przychodzili.