Taka propozycja jest zawarta w sprawozdaniu sejmowej podkomisji zajmującej się przygotowanym przez PO projektem nowelizacji ustawy medialnej. Szefowa podkomisji Iwona Śledzińska-Katarasińska podkreśla, że nowi członkowie KRRiT mają być fachowcami.
Nowa rada będzie liczyła siedmiu zamiast pięciu członków. Trzech z nich ma wskazać Sejm, po dwóch – prezydent i Senat. Oznacza to osłabienie wpływów Lecha Kaczyńskiego w KRRiT, a wzmocnienie mającej większość w parlamencie koalicji PO – PSL oraz zapewne LiD. Zwolennicy noweli będą bowiem musieli szukać wsparcia lewicy przy odrzucaniu ewentualnego prezydenckiego weta do ustawy.
PiS nie kryje, że postara się utrącić prawo, które uważa za zamach na pluralizm w mediach. – Nasze zdanie się nie zmieniło – mówi posłanka Elżbieta Kruk, była szefowa KRRiT. Wedle niej podkomisja nie uwzględniła ani istotnych uwag zgłaszanych w konsultacjach społecznych, ani opinii ekspertów. – Trudno brać pod uwagę głosy niedotyczące tej ustawy. Zwracano uwagę, że KRRiT jest pomijana w wielu sprawach, i nakazaliśmy zasięganie jej opinii w niektórych kwestiach dotyczących programu – zaprzecza Śledzińska-Katarasińska.
Dzięki temu urzędnicy będą mogli bardziej kontrolować treści emitowane na antenie. Zdaniem opozycji może to oznaczać ingerencję w media. Dlaczego? Bo szef KRRiT będzie musiał reagować na sygnały o podejrzeniu naruszenia prawa (teraz robi to rzadko). Urzędnicy ocenią m.in., czy nie doszło do dyskryminacji rasowej, narodowościowej lub ze względu na płeć albo do propagowania nielegalnych działań i poglądów sprzecznych z moralnością i dobrem społecznym oraz polską racją stanu. Jeśli KRRiT stwierdzi takie uchybienie, wezwie nadawcę, aby unikał takich działań. Gdy ten nie posłucha, może stracić koncesję. Jeśli w ciągu roku dwukrotnie pojawi się na antenie podżeganie do nienawiści (np. religijnej), program zostanie też usunięty z kablówek.
Nie zmienił się natomiast pomysł, by koncesje przydzielał prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, którego nominuje premier.