W prospekcie emisyjnym Facebooka (FB), upublicznionym przez Amerykańską Komisję Papierów Wartościowych i Giełd, firma chwali się gigantyczną liczbą 845 mln „aktywnych użytkowników", wśród których aż 483 mln to osoby korzystające z tego serwisu codziennie. Czapki z głów! Mimo to podana na 44. stronie dokumentu definicja terminu „aktywny użytkownik" rzuca nieco cienia na te liczby i sugeruje, że szefowie FB bardziej zbijają kapitał przed planowanym na maj tego roku wejściem na giełdę, niźli dzielą się rzeczywistymi danymi.

Z podanych w prospekcie informacji wynika bowiem, że aby stać się „aktywnym użytkownikiem", nie trzeba nawet wejść na stronę internetową FB. Wystarczy kliknąć przycisk „Poleć" pod przeczytanym właśnie artykułem w jakimkolwiek serwisie newsowym lub dzielić się piosenkami przez serwis muzyczny Spotify albo udostępniać swoje komentarze z Twittera również na FB. Za każdym razem serwis ten odnotuje nas w swoich bazach danych, mimo że nawet nie otarliśmy się o stronę Facebooka, nie widzieliśmy publikowanych na niej reklam i nie możemy być wliczani do puli użytkowników, których liczba tak bardzo interesuje reklamodawców.

Firma, nagabywana w tej sprawie przez „New York Timesa", oświadczyła, że takich „nieobecnych" użytkowników może być mniej niż 5 proc. Tymczasem z wyliczeń „NYT" wynika wyższy odsetek i liczba sięgająca 40 mln. Z czego ona wynika?

Według firmy badawczej Nielsen w Stanach Zjednoczonych w grudniu 2011 roku było 153 mln użytkowników FB zamiast 161 mln, jakby tego chciał FB. Wiedząc, że USA generuje 19 proc. ruchu w tym serwisie, można założyć, że liczba „nieobecnych" użytkowników FB sięga 40 mln.