Kiedyś w zawodowych sprawach inspirował mnie strach. Najpierw strach, że nie zdążę wykorzystać tej wielkiej szansy, jaką dostałem. Że ona lada moment się skończy. A dla mnie wszystko było niesamowite: wielka polityka, Wałęsa, Mazowiecki. Marzyłem o Ameryce i oto byłem w Ameryce i znów się bałem, że to się za chwilę skończy. Dziś już wiem, że niezależnie od tego, co będzie za rok, dziesięć, 15 lat, już dokonałem paru rzeczy i tego nikt mi nie zabierze. Dalej najlepszym programem informacyjnym w TVN będą „Fakty”, w Polsacie – „Wydarzenia”. Książek mi też nikt nie zabierze. Różnica między Polską a Ameryką polega na tym, że tam najtrudniej jest osiągnąć sukces, a u nas najtrudniej go utrzymać. Naprawdę trzeba się nieźle napracować, by nie poddać się polskiemu piekiełku. Szczególnie jeśli się nie chce być sformatowaną zabawką w rękach dyrektora programowego, prezesa czy właściciela.
Rozumiem, że strach motywował pana dawniej. A dziś co to jest?
Po pierwsze, nie chcę spaść do drugiej ligi. Poza tym wiem, że w życiu wygrałem los na loterii. Zawdzięczam go tym wszystkim fantastycznym ludziom, którzy ryzykowali swoje kariery, normalne życie i komfort zawodowy po to, by w Polsce było normalnie. Można się czepiać szczegółów, ale Polska to nieskończenie normalniejszy kraj niż 20 lat temu. Czuję się beneficjentem poniesionych przez innych ofiar, ryzyka, czyjegoś patriotyzmu. To jest dług, który tak jak potrafię, staram się spłacić i to też mnie motywuje do pracy. To tak, jakbym nie rodzicom, a swoim dzieciom oddawał to, co dostałem od rodziców. Jak w życiu. No i dochodzi do tego wszystkiego zwykła ambicja – lubię się ścigać, lubię wygrywać.
Po co? I tak ma pan już tyle nagród.
Nie chodzi o nagrody, tylko o to, co człowiek naprawdę stworzył. Jak można porównać kogoś, kto pisze reportaż do „Dużego Formatu” z kimś, kto prowadzi program publicystyczny? To tak, jakbyśmy oceniali, kto dalej rzuca: miotacz kulą czy oszczepnik?
Może sam pan sobie wciąż udowadnia, że jest najlepszy?