"Nowiny ze świata": Kropeleczka brandy raz za razem

Fragment „Nowin ze świata" Paulette Jiles w przekładzie Tomasza S. Gałązki.

Aktualizacja: 22.08.2018 06:21 Publikacja: 21.08.2018 14:45

"Nowiny ze świata": Kropeleczka brandy raz za razem

Swoją zawrotną karierę wojskową kapitan rozpoczął w milicji stanu Georgia podczas wojny roku 1812 – tak ją zwano, choć przeciągnęła się do 1815. Ledwie skończył szesnaście lat. Jego oddział pomaszerował na zachód, by pod dowództwem Jacksona walczyć w bitwie o Horseshoe Bend. W owym czasie Jefferson Kyle Kidd był zwykłym szeregowym żołnierzem, który kiedyś podniósł rękę podczas wyboru kapitana, oddając swój głos na niejakiego Thompsona. Siedzieli na pryzmach drągowiny gdzieś wśród wzgórz Georgii, dzień przed terminem wymarszu. Kiedy już zebrali zapasy furażu, broni, amunicji, a także rzeczy osobiste, i zorganizowali konie, uświadomili sobie, że konieczny będzie wybór oficerów. Że w rzeczy samej oficerów potrzebują. Że trzeba mówić: Tak, panie kapitanie, Nie, panie kapitanie, salutować, prezentować się jak żołnierz. Dwóch oficerów spośród wybranych rok wcześniej nie stanęło do zaciągu, trzech wyprowadziło się do Tennessee. Nikt nie miał pojęcia, po co w wojsku sierżanci i kaprale, więc tych postanowili sobie darować. Kidd wywodził się spośród wzgórz Georgii, przez całe życie mówił i myślał po tamtejszemu, na zawsze zostały mu tamtejsze nawyki i akcent. I zagłosował na Thompsona. 27 marca 1814, podczas rzeczonej bitwy, został raniony w prawe biodro, po zewnętrznej – został długi, palący ślad w poszarpanym ciele, rozpruty samodziałowy mundur, jasnoczerwona krew. Wraz z chłopakami z Georgii byli w grupie, którą dowodził Coffee, na południe od zakola rzeki. Ze zwalonych belek chaty wznieśli szaniec.

Zpoczątku nie zauważył nawet, że został postrzelony. Leżał obok dwóch chłopaków z tego samego hrabstwa, razem strzelali nad tymi belkami, obok wielkiego kotła do robienia mydła, który wytoczył się z paleniska. Krikowie i Czoktawowie zza rzeki pakowali w ten gar kulę za kulą, dzwonił jak gong, więc trudno było usłyszeć, że przed szańcem leży Thompson i czołga się ku nim, za osłonę. Wreszcie Sherman Foster zawołał do Kidda: Jeff, Jeff, tam jest kapitan Thompson! Wojownicy Czerwonych Kijów, szczepu Krików czy tam Muskogee, prażyli zza rzeki Tallapoosa bardzo celnie. Indianie wstrzelali się już w tę chatę, w kocioł od mydła... Kidd uświadomił sobie, że w Thompsona też. Wojownicy mieli tylko gładkolufowe muszkiety, ale taka wielka kula kalibru siedemdziesiąt dwa jest równie śmiercionośna co pocisk z gwintówki. Lufy ich muszkietów nawet po drugiej stronie rzeki wydawały się długie jak dyszle wozów. Kidd zawinął w chustkę zamek swojej skałkówki, odłożył ją na piasek. Ściągnął przez głowę pas od rogu z prochem i miarki. Zrzucił też ładownicę, i wtedy poczołgał się po kapitana. Choć był dopiero koniec marca, słońce nad Alabamą płonęło, paliło wszystko, na co padały jego promienie. Sama rzeka wyglądała jak roztopiony metal. Dym palby ścielił się warstwami. Nie było wiatru. Teraz Thompson ucichł. Po co wypuścił się tam za barykadę? Wszystko przybrało barwę biszkoptu, kolor żółtego światła słonecznego i siarkowe odcienie dymu prochowego. Kidd wślizgnął się między dwie zwalone belki, a gdy sięgnął po wyciągnięte ku nim ramię Thompsona, wokół zaczął w górę tryskać piasek, jakby ktoś zakopał pod ziemią miniaturowe ładunki wybuchowe.

Palba nie cichła. Kidd mocno schwycił skrwawioną rękę pod poszarpanym rękawem i zawlókł Thompsona z powrotem, za osłonę ze skrzyżowanych bierwion chaty. Ciągnął go po zbitym lustrze, po kalendarzu, rozsypanych łyżkach. Thompson zawadził obcasami o kartki kalendarza, przewrócił kilka: marzec, kwiecień, maj. Gdy Kidd zaciągnął kapitana w bezpieczne miejsce, ten już konał. Dziwne uczucie, przetoczyć czyjeś ciało na plecy i szukać oznak życia. Czegoś niewidzialnego. Thompson został trafiony w samą nasadę szyi. „Gdzieżeś to był przez cały dzień, Randall, syneczku? Ach, matko moja, serce mi pęka, więc szykuj mi posłanie, niech się kończy ta udręka".

Przez całe życie słuchał tej pieśni, ale dopiero teraz zrozumiał, o co w niej chodzi. Rozdarł kurtkę Thompsona, jego koszulę: widział, jak życie ucieka, sączy się w piach. Dostałeś, odezwał się Sherman. Zobacz no, trafili cię. Naprawdę? Jefferson Kyle Kidd, od tygodnia szesnastolatek, rozciągnął się na żółtym piasku i spojrzał na własne ciało, na brązowe samodziałowe portki i tęponose buty na długich, szczupłych nogach, na czerwoną plamę rozpełzającą się po prawym biodrze. Kula wbiła w ciało grube nici tkaniny. Nic mi nie jest, powiedział. Wszystko dobrze. Potem musieli ściągnąć mu gacie i opasać bandażem wokół kości biodrowej i krocza, co go zażenowało, ale wszystko dobrze się wygoiło.

Wybrali go na sierżanta, bo ktoś im nagadał, że bez sierżanta ani rusz. Sherman awansował na porucznika, a Hezekiah Pitt na kapitana, za Thompsona. I tak Kidd dostał stopień, choć nie miał pojęcia, co z tym począć. Po bitwie przysiadł się w namiocie do grupki oficerów z trzydziestego dziewiątego pułku piechoty Stanów Zjednoczonych, żeby wypytać ich o obowiązki sierżanta, zrobić sobie listę. Bardzo mu zależało, żeby dobrze wypaść w tej roli, robić wszystko jak trzeba. Śmiali się z niego: sierżant z wyboru, jeszcze nawet nie dwudziestolatek. Tak to było w milicjach. Śmiali się też z jego wymowy. Oni pochodzili z Maine lub z Nowego Jorku, mówili „feczyr", „sztrob" albo „cjelok". Kidd pochylił się nisko nad kartką, żeby nie widzieli zdumienia na jego twarzy, i w końcu domyślił się, że te słowa to „felczer", „strop", „cielak". Zanotował sobie, starannie, w punktach, wszystkie obowiązki sierżanta, bo na tym świecie liczy się to, co zapisane, od meldunków po walce, przez mapy zwiadu, po listy zadań pisarzy kompanijnych. Potem milicje z Georgii i Tennessee wraz z regularnym wojskiem ruszyły do Pensacoli. Szli przez tereny zwane przez tutejszych Alabamą, ale rząd Stanów Zjednoczonych twierdził, że to Terytorium Missisipi.

Skoro Kidd tak dobrze spisał się w bitwie o Horseshoe Bend i był pełnoletni, przydzielono go do oddziału profosa trzydziestego dziewiątego pułku. Był im potrzebny. Wyrósł z niego wysoki drab. Ze wzgórz Alabamy wyszli na południe, na porośnięte kłocią równiny, ugory naszpikowane palmami wachlarzowatymi tak mikrymi, że w sam raz targały ranę na jego biodrze, wszystkie oplecione zielonymi kolczastymi pnączami, ciernie sterczały dosłownie z każdego cala tych wytrzymałych pędów, do tego przez cały marsz kompanijny grajek piłował na dławiącym się blaszanym flażolecie Żarno wszystko miele i Kropeleczka brandy, raz za razem, w kółko, w tonacji D. W Pensacoli przydzielili go do konwojowania jeńców. Nienawidził tej roboty. Nauczył się wszystkich sztuczek używanych w przesłuchaniach oraz tajnych kodów, za pomocą których porozumiewali się brytyjscy jeńcy; opanował chwyty zapaśnicze do obezwładniania szamoczącego się więźnia, chwyt za kciuk również. Poznał tajniki użycia kajdan na ręce i nogi, sposoby urządzania więzień na gorących piaskach nad zatoką na Florydzie. Po paru miesiącach wyłgał się z jednostki profosa, spod władczej ręki jej dowódcy, i trafił do korpusu łączności. Do gońców.

Wtedy wreszcie robił to, co uwielbiał: osobiście przenosił informacje, sam przez południowe pustkowia. Meldunki, rozkazy, mapy, raporty. Armia Jacksona nie miała innych środków łączności, nie to, co marynarka wojenna. Kidd miał już dobrze ponad sześć stóp wzrostu, umięśniony był jak biegacz, miał mocne płuca i znał te ziemie. Pochodził z Ball Ground w Georgii, w Paśmie Błękitnym, więc robienie długich dystansów kłusem wyssał z mlekiem matki.

Literatura
Elizabeth Strout: tajemnica uczucia niewyrażonego pomimo setek wspólnych godzin
Materiał Promocyjny
VI Krajowe Dni Pola Bratoszewice 2025
Literatura
Bunt muzułmanki z Indii doceniony międzynarodowym Bookerem
Literatura
„Kandydat" Żulczyka, czyli polski kościół Szatana
Literatura
Kto wygra drugą turę wyborów: „Kandydat” Jakuba Żulczyka
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Literatura
„James” zrobił karierę na świecie. W rzeczywistości zakatowaliby go na śmierć
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont