O, rany! „Tajemnicą rodu Hegartych” okazuje się… wytrysk. Po drodze do rozwikłania zagadki – pozory psychologizowania plus antykatolickie enuncjacje i ujawnienie narodowego alkoholizmu. Rewelacje, za które Anne Enright, lat 46, dostała rok temu Bookera, a w tym – nagrodę Irish Novel of the Year.
„Tajemnica…” dowodzi, że w ojczyźnie Joyce’a pisarze wciąż czerpią z jego literackich eksperymentów. Veronica, 39-letnia przedstawicielka rodziny Hegartych, wydaje się spokrewniona z Molly Bloom. Do wewnętrznych monologów skłania ją szok. Dowiedziała się właśnie o samobójczej śmierć najukochańszego z braci, Liama. Na pogrzeb, a przedtem czuwanie przy zwłokach, zjeżdża ze świata liczna rodzina. Zanim dojdzie do pochówku, narratorka puszcza taśmę myśli i wspomnień. Na wyrywki, w sposób niekontrolowany. Neurotyczka upatruje przyczyn nieszczęścia we wszystkim i wszystkich. Co szczególnie jej dolega? Brak trosk finansowych, przystojny i bezkonfliktowy mąż, dwie udane córki i mnóstwo rodzeństwa?
Veronica obwinia rodziców przede wszystkim o nieokiełznane dziecioróbstwo. Osiągnęli niezły wskaźnik prokreacyjny: 19 ciąż matki, tuzin zakończonych szczęśliwym rozwiązaniem. Nie było szans na odpowiedzialne wychowanie drobiazgu. Nieudolnie pomagała babka Ada. Kiedyś piękna, do końca życia ponętna, niestety – pokręcona emocjonalnie.
To właśnie pod jej dachem sekret został pogrzebany. Zanim dojdzie do jego ekshumacji, narratorka zdąży podzielić się z czytelnikiem niejednym orgazmem. Własnym, osób bliskich i trzecich. W wiwisekcyjnym zapędzie kluczy, zwodzi, otumania. Najpierw podejrzewałam, że chodzi o odkrycie żydowskich korzeni w damskiej linii Hegartych. Mylny trop. Grzebiąc w familijnych mrokach, Veronica wyciąga na światło dzienne przede wszystkim erotyczne obsesje.
Po obiecującej, z temperamentem napisanej rozbiegówce esprit Enright opada jak… nie, nie poddawajmy się łatwym skojarzeniom. Autorka po prostu nie umie wyrazić swej frustracji tak, jak oczekiwałabym od laureatki Bookera.