Zdumiewająca książka – pierwsze strony poświęcone klątwie zwanej przez Dominikańczyków fuku są jak potężne szarpnięcie. Díaz nie wprowadza czytelnika w historię, lecz wrzuca w wir niesamowitych zdarzeń i pojęć.
Strony roją się od odnośników, przypisów, wyniesionych na margines tłumaczeń hiszpańskich słów, których próżno szukać w tradycyjnych słownikach: to terminy symboliczne, niezrozumiałe bez kontekstu żarty, emigrancka nowomowa i wymyślne przekleństwa. Wszystkie nagle się zwalają na głowę, ale zamiast zniechęcać – pochłaniają. Wepchnięci do szalonej i skomplikowanej układanki, nie możemy się już cofnąć, autor zaś prowadzi po mistrzowsku i bez przerwy zaskakuje.
Wybrał na bohatera chłopaka, jakiego mało kto chciałby poznać. Wiecznie zdyszanego grubasa, którym gardzą koledzy i od którego z niesmakiem odwracają się dziewczyny. Dziwaka skazanego na ludzki śmiech, pogrążającego się w rozpaczy i depresji, zafascynowanego światem fantasy.
Tytułowy Oscar Wao to nieszczęśnik zakochujący się bez wzajemności i pisujący do szuflady. Ale także spadkobierca niezwykłego rodzinnego dziedzictwa – fuku.
Od tego współczesnego melancholika Díaz zaczyna historię rozgrywającą się w kilku światach i czasach. Nie prowadzi jej linearnie, raz po raz gna nas przez życie kolejnych postaci: pradziadka Oscara, szanowanego lekarza zamordowanego we wczesnej fazie dyktatury Trujillo. Zginął, bo nie chciał oddać tyranowi swej pięknej córki. Razem z nią, krzywdzoną i poniewieraną, przenosimy się do New Jersey i poznajemy działanie zafa – antidotum na klątwę, które w Europie nazwalibyśmy pewnie wolą przetrwania.