Po McEwanie nie spodziewałam się niczego optymistycznego. Nie tylko ja – w końcu nie bez powodu dorobił się ksywki Ian Makabra. Jednak autor brawurowego „Amsterdamu” (Booker Prize 1998) i równie zachwycającej „Pokuty” (nominacja do Bookera) tym razem uderza w inną niż zwykle tonację.
[srodtytul]Dojrzewanie na marzeniach [/srodtytul]
„Marzyciela” napisał 15 lat temu, kiedy miał 46 lat. Trochę powspominał siebie, trochę wymyślił.
Przyznaję – typ osobnika bujających myślami w niebie jest mi nader bliski, toteż polubiłam książkę od razu. Składa się z siedmiu opowiadań i introdukcji, z której dowiadujemy się, kim jest bohater. Peter Fortune nosi nazwisko zgodne z losem. Można mu pozazdrościć dzieciństwa: kochający, dość zamożni rodzice, fajna siostra, dom z ogrodem, wakacje nad morzem.
Chłopak jest bystry i nigdy nie nudzi się sam ze sobą (mądrzy starzy wprowadzili zakaz oglądania telewizji dłużej niż godzinę dziennie). Czyta i wymyśla własne bajki. Śni na jawie. Potrafi wyjść ze swego ciała, stać się kotem, lalką, niemowlakiem, a na końcu – dorosłym (dlatego McEwan opatrzył dziełko mottem z „Metamorfoz” Owidiusza).