Internetowy gigant Google od kilku lat pracuje nad stworzeniem globalnej czytelni, w której będziemy mogli przeglądać i kupować książki. Na razie stara się ją uruchomić dla użytkowników w USA. W tym celu firma - nie pytając autorów i wydawców o zgodę - zeskanowała szacowaną na kilka milionów liczbę książek znajdujących się w amerykańskich bibliotekach. Tamtejsi wydawcy zaprotestowali, a po długich negocjacjach podpisali z Google ugodę. Jej najważniejszym założeniem jest to, że będą otrzymywali 63 proc. dochodów z wykorzystania ich książek (m.in. reklam i sprzedaży e-booków), a Google zachowa 37 proc. - To warunki sprzyjające interesom jednej firmy, która chce zdominować światowy rynek książki - ocenia Piotr Marciszuk, szef Polskiej Izby Książki.
Wśród zeskanowanych tytułów są także polskie, a warunki ugody automatycznie obejmują naszych wydawców i twórców. Od decyzji sądu federalnego w Nowym Jorku zależy, czy wkrótce staną się przedmiotem internetowego handlu w USA. Orzeczenie ma zostać wydane 7 października.
[srodtytul]Po pomoc do KE[/srodtytul]
Do dziś, 8 września, polscy wydawcy i autorzy, którzy nie chcieli być częścią projektu Google, mogli odstąpić od niego na piśmie. Zrobili to nieliczni, m.in. Małgorzata Musierowicz. Większość twórców i domów wydawniczych zdecydowała się przyjąć ugodę z Google, ale negocjować jej warunki.
Wczoraj europejscy wydawcy prezentowali swoje obawy przed Komisją Europejską. - Ugoda zawarta między Google a wydawcami amerykańskimi jest sprzeczna z europejską ideą praw autorskich, które wymagają zgody autora na wykorzystanie jego dzieł - mówi Piotr Marciszuk. - Niestety, sytuacja prawna jest taka, że my - strona europejska - właściwie nie mamy żadnej możliwości ruchu. Bo ugoda dotyczy wykorzystywania dzieł na rynku amerykańskim. Jeśli wyłączymy się z ugody, stracimy prawo do jakichkolwiek zysków z obrotu internetowego książkami w USA. Jeśli w niej pozostaniemy, mamy przynajmniej szanse na resztki, czyli bardzo niskie opłaty, jakie oferuje wydawcom Google.