„Wspomnienie o moim ojcu Adamie Lazarowiczu pisałem z myślą o rodzinie, dedykuję ją przede wszystkim jego wnukom i prawnukom, by poznali korzenie, z jakich wyrośli, i by mieli w życiu wzorzec przodka, z którym mogliby konfrontować swoje własne postawy moralne, religijne, społeczne, patriotyczne, swój stosunek do ludzi i otoczenia” – napisał Zbigniew Lazarowicz we wstępie do książki „Klamra – mój ojciec”.
Rzeczywiście major Lazarowicz może być dobrym wzorem. Przeszedł on drogę dość typową dla pewnego pokolenia polskiej inteligencji – walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, w dwudziestoleciu międzywojennym pracował jako nauczyciel, po klęsce wrześniowej nie złożył broni. Walczył w AK, a po wkroczeniu do Polski Sowietów organizował m.in. struktury WiN. Szybko zaczęła go ścigać polska i sowiecka bezpieka. Wpadł w 1948 r. „W wyniku trzyletniego okrutnego śledztwa Ojciec stracił zęby, Łukasz Ciepliński (...) ogłuchł na jedno ucho (...) Franciszek Błażej (...) o mało nie utracił nóg, a Józefa Rzepkę doprowadzono do obłędu” – tak Zbigniew Lazarowicz opisuje skutki ubeckich przesłuchań, jakim poddano aresztowanych członków IV Zarządu Głównego WiN.
„Klamra” został skazany na śmierć i zamordowany w 1951 r. Do dziś nie wiadomo, gdzie go pochowano.
W tych wspomnieniach nie znajdziemy fajerwerków efektownego stylu, być może nawet – co przyznaje autor – w opisy niektórych zdarzeń mogły wkraść się nieścisłości. A jednak książka ta jest cenna – przypomina bowiem losy tej części inteligencji, która została wyjątkowo boleśnie doświadczona przez historię; której PRL nic nie dał, lecz wszystko zabrał; i która do końca pozostała wierna najprostszym zasadom: wierności, lojalności, uczciwości. Nawet za cenę życia.
[ramka]Zbigniew Lazarowicz