[b]Rz: Co pan wpisuje w rubrykę „zawód”?[/b]
Pisarz. Ale wszystko, co zawiera się w gatunkach, które uprawiam – reportaż, scenopisarstwo, proza, dramaturgia – stanowi pokłosie moich doświadczeń. Kiedy zastanawiam się, dlaczego zostałem tym, kim jestem, dochodzę do przekonania, iż znalazłem w sobie dość siły, by przy swojej nostalgicznej wrażliwości wyjść naprzeciw życiu. Tak było też z piłką nożną będącą zaprzeczeniem całej mojej natury psychofizycznej – bo jest to sport dynamiczny, ostry, kontaktowy, niekiedy brutalny – a jednak stała się jedną z melodii mojego życia.
[b]Futbolowej fascynacji uległ pan w latach II wojny światowej...[/b]
Spędziłem ją w Konstancinie.
Ojciec, pułkownik Wojska Polskiego, był szefem inspektoratu Armii Krajowej na okręg Kielce-Radom. Widywałam go mniej więcej raz na pół roku, toteż jego rolę po części przejął starszy o dziewięć lat brat Roman. Miałem trzynaście lat, gdy poznałem jego kolegów z konspiracyjnych grup poetyckich Dźwigary oraz Sztuka i Naród. Latem 1943 roku wysłano mnie na stację kolejową Rozjazd Oborski, by przyprowadzić twórców z obydwu ugrupowań na spotkanie literackie pod chmurką, zwieńczone piłkarską konfrontacją pomiędzy nimi w pobliskim lesie. Dyskusji literackiej nie zapamiętałem – byłem wtedy pod wpływem dzieł Josepha Conrada, których też chyba do końca nie rozumiałem, ale niewątpliwie mnie ukształtowały – bardziej zapadł mi w pamięć mecz, w którym z jednej strony grali Tadeusz Gajcy, Zdzisław Stroiński, Wacław Bojarski, Andrzej Trzebiński, a z drugiej Roman Bratny, Eugeniusz Żytomirski, Witold Zalewski i Zbigniew Stolarek. Wyniku nie pamiętam, ale – o ile sobie przypominam – dwaj ostatni grali najlepiej.