Gdy się urodził, Adolfowi Hitlerowi nie udał się właśnie pucz monachijski, w Czechach zmarł Jaroslav Hasek, a Józef Piłsudski wycofał się z życia politycznego, by trzy lata później przeprowadzić zamach majowy. W roku 1923 działo się sporo.
Patrząc z perspektywy czasu, pojawienie się na świecie Olgierda Budrewicza również nie było wydarzeniem bez znaczenia. Stolica zyskała dzięki temu uczestnika Powstania Warszawskiego, a także wybornego łowcę kawiarnianych i ulicznych anegdot. Te ostatnie, ubrane w formę lekkich reportaży i felietonów, wypełniły kilkadziesiąt tomów wydawanych na przestrzeni ponad półwiecza. Ba, wydawane są nadal. Przykładem jest właśnie „Słownik warszawski”.
Ale nie tylko Warszawa wiele jutrzejszemu jubilatowi zawdzięcza. Mimo że wielokrotnie wypowiadał opinię, iż odkrywanie własnego miasta jest dla niego przeżyciem równie ekscytującym, co podróż na drugi koniec świata, właśnie „końce świata” stały się jego drugą pasją.
Nie ma przesady w tytule jego książki „Byłem wszędzie”. Objeżdżając świat od lat 50. XX wieku, Budrewicz skrupulatnie notował wszelkie przejawy aktywności tubylców: począwszy od trunków, na polityce skończywszy. „Równoleżnik zero” z 1964 roku z reportażami z Afryki, „Karnawał na wulkanie” z 1972 roku traktujący o Ameryce Południowej czy dekadę młodsze „W cieniu bomby D” o Indochinach dowodzą, jak bystrym był obserwatorem.
Ale wojenna Warszawa jest w nim gdziekolwiek jedzie.