Rzecz uderzającą i niewątpliwie mi z tej czwórki najbliższą. Wydaje się (nie znamy jeszcze ostatniej książki pisarza „Nemezis"), że dobiegający do osiemdziesiątki Roth jest na etapie zamykania spraw. „Duch wychodzi", „Wzburzenie" i „Upokorzenie" układają się bowiem w specyficzną trylogię o schyłku.
W pierwszej domyka Roth prześmiewczo i autoironicznie powieściowy cykl o Zuckermanie, biorąc za temat uwielbianą i wyszydzaną jednocześnie przez Milana Kunderę „sztukę powieści". We „Wzburzeniu" powraca do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, bohaterem czyni chłopaka jak on z Newark i jeszcze raz rysuje antynomię pomiędzy konserwatyzmem zastałych instytucji a wolnością słowa i miłości. Niemalże wprost odwołuje się przy tym do najsłynniejszego swego dzieła, czyli „Kompleksu Portnoya", jakby życzył sobie szczególnego spotkania literackich postaci. Jakby chciał, żeby Alex Portnoy przejrzał się w Marcusie Messnerze i nawzajem.