Trzy dni po ataku na Nowy Jork Tiziano Terzani (1938 – 2004) pisał, że zamach fanatyków z al Kaidy nie jest wyłącznie przejawem szaleństwa czy zdziczenia. Apelował, byśmy postarali się zrozumieć, kim są sprawcy i co motywuje ich do dokonywania aktów terroru. Miał na ten temat własne przemyślenia, bo w 1995 r. znalazł się na pograniczu Pakistanu i Afganistanu w jednym z obozów szkoleniowych, które finansował bin Laden.
Znakomity włoski reporter twierdził, że desperacja talibów to nie tylko efekt prania mózgów dokonywanego w szkołach koranicznych. W znacznej mierze bierze się z ona z poczucia klęski i niemocy, z upokorzenia muzułmańskiej cywilizacji przez arogancki i pełen samozadowolenia Zachód.
Terzani zwracał uwagę, że od 1983 r. lotnictwo armii Stanów Zjednoczonych bombardowało Liban, Libię, Iran i Irak, a w wyniku embarga nałożonego na kraj rządzony przez Saddama Husajna straciło życie pół miliona ludzi. Budzi to wściekłość i ból podobne do tych, jakie czują rodziny ofiar tragedii w Nowym Jorku.
„Trzeba zrozumieć, że te dwie złości są powiązane – pisał. – Co nie oznacza, że mamy mylić ofiary z katami, lecz jedynie to, że jeżeli chcemy zrozumieć otaczający nas świat, musimy go widzieć jako całość, a nie jedynie fragment dostrzegalny z naszego punktu widzenia". Uważał, że winniśmy dopomóc muzułmanom w znalezieniu duchowego aspektu ich wiary i w odizolowaniu fundamentalistów.