* * * *
Fane i Jim,
„Małe zaćmienia", tłum. Ada Wapniarska,
wyd. Timof i Wspólnicy
„Małe zaćmienia" mogłyby być komiksowym odpowiednikiem lekkiej romantycznej komedii o trzydziestoparolatkach. Jedni są zmęczeni zawodowymi karierami, drudzy rodzinami, inni bezowocnym usiłowaniem ich założenia... Ale to tylko pozory. Kto liczy na powtórkę z „Czterech wesel i pogrzebu", niech nie sięga po tę książkę. Trzeba to powiedzieć wprost: w tej historii nie ma nikogo, kogo da się polubić. Jeżeli to romantyczna historia, to z czarnymi bohaterami w rolach pierwszo- i drugoplanowych, nie licząc epizodów. Jakby tego było mało, czarno-biały rysunek podkreśla ich antypatyczność. Dużo klną, kłamią i wygłaszają banały, a ilustrator niezbyt wyrafinowaną, lecz sugestywną kreską to rysuje.
A więc: wyjątkowo atrakcyjna singielka z lodem w sercu, bogatym życiem erotycznym i wielką tęsknotą za głębokim uczuciem. Na pewno nie znajdzie go u wziętego malarza, z którym sypia. Ten ma bowiem żonę i dwójkę dzieci. Typ zresztą wymarzył sobie, by żona z kochanką zostały przyjaciółkami. Kobiety nawet opalają się razem, lecz konwersacja się nie klei. Urocze, prawda? Nie może zabraknąć nieszczęśliwego, niespełnionego erotycznie i uczuciowo geja. Duszy towarzystwa, miłośnika kiczu i dobrej kuchni. Jego ulubiona zabawa to: powiedz mi, jakiej nienawidzisz piosenki. Po czym puszcza delikwentowi ten utwór ze swojej bogatej muzycznej biblioteki. Zabawa po pachy. Jest i drugi przeżywający kryzys wieku średniego samiec. Ten z kolei zostawił w Paryżu żonę i dwójkę dzieci, by wyrwać się z wyżej wymienioną paczką przyjaciół i poznaną w Internecie 19-latką na oglądanie zaćmienia Słońca gdzieś na francuskiej wsi. Nie ma żadnego doświadczenia w zdradzaniu, więc zalicza kolejne wpadki przed podejrzewającą coś żoną. Wciąga przyjaciół w zapewnianie mu alibi i nieustannie przeżywa wyrzuty sumienia. Tak naprawdę ani przez moment nie chce zostawić rodziny, marzy tylko o chwili intensywności, która przerwałaby rutynę, w jaką zmieniło się jego życie. W takich okolicznościach cztery dni i cztery noce poza miastem, które miały być dla wszystkich odpoczynkiem od codziennych napięć, zamieniają się w nieustanny seans wywlekania pretensji, żalów, wątpliwości. Konfrontowania się ze zdradami, z niespełnionymi ambicjami, niezrozumieniem. To krótka, lecz intensywna wojna płci, w której rozejm nie wchodzi w grę.
W tym wszystkim tylko pomysł zgromadzenia sześciorga przyjaciół w oczekiwaniu na zaćmienie Słońca wydaje się kapitalny. Wszyscy mają dziwne uczucie, że coś ich omija, a to prawdziwe zaćmienie jest metaforą sytuacji każdego z nich. Nowe kobiety przysłaniają te już dobrze opatrzone, proza życia przykrywa namiętność, rozsądek musi ustąpić upokorzeniu... Nie zazdroszczę im powrotu do Paryża.