Imię Witolda Pileckiego nosi już przecież kilkadziesiąt szkół i drużyn harcerskich. Nikt z dyżurnych specjalistów w zakresie demitologizowania bohaterów, którzy co roku od połowy lipca mobilizują się do ośmieszania powstania warszawskiego, nie podniósł jak dotąd pióra na rotmistrza. Cóż prostszego, jak zabrać się do pracy i w pół roku zostać autorem patetycznej cegły?

Krzysztof Tracki na szczęście nie uległ tej pokusie. Że zdaje sobie z niej sprawę, dowodzi już deklaracja, jaka pada na pierwszych stronach biografii jego autorstwa: „Pisząc o wielkich bohaterach, podnosząc ich zasługi i eksponując wdzięczność, stajemy o krok od paradoksalnej sytuacji, gdy patos zawarty w słowach pochwały uczyni ich bohaterstwo frazesem, bohaterszczyzną obecną w romantycznych przekazach o śmierci na barykadzie".

W tej książce nie ma bohaterszczyzny, banału ani kremówek. Jest wytrwały trud historyka, który prowadził kwerendę w archiwach Wilna, Warszawy, Oświęcimia i Grodna, sięgnął po wspomnienia siostry rotmistrza i po jego niedawno odnalezione listy do miłości z lat 20., Kazimiery, nakreślił dzieje rodu Pileckich sięgające XV wieku. Frapujący, szczegółowy, przejrzysty obraz rodziny, dzieciństwa i młodości Witolda, doprowadzony aż do 1939 roku, powstał zgodnie z precyzyjnym założeniem badawczym: przekonaniem, że „charakter Pileckiego – przy całej niepowtarzalności jego osoby i odwagi – uformowała przeszłość jego rodziny i jego kraju".

Jest więc ta książka nie tyle polemiką z demitologizatorami, ile tarczą przeciwko ich podchodom. A zarazem – jest świetną pozycją w klasie biografistyki. W tym gatunku łatwo o zamęczenie czytelników szczegółami, o tanie spekulacje dotyczące niewyjaśnionych zwrotów w życiu bohatera, o autorskie szarże. „Młodość Witolda Pileckiego" jest od nich wolna.

Jestem przekonany, że tę książkę docenią nie tylko czytelnicy, lecz i jurorzy niejednej nagrody. W czwartek miała miejsce jej premiera.