Reklama
Rozwiń

Wojny wyrównują nierówności

Tysiące lat historii możemy skondensować w prostej myśli: od zarania cywilizacji postępujący rozwój możliwości gospodarczych i formowanie się państwa pogłębiały nierówności, lecz nie zaproponowały żadnego rozwiązania tego problemu.

Publikacja: 27.06.2025 14:40

Jeśli gwałtowne wstrząsy miały kluczowe znaczenie dla zmniejszenia i odwrócenia nierówności, to czy

Jeśli gwałtowne wstrząsy miały kluczowe znaczenie dla zmniejszenia i odwrócenia nierówności, to czy musiały nastąpić? A jeśliby do nich nie doszło, jak wówczas rozwijałyby się nierówności?

Foto: mat.pras.

Książka Waltera Scheidla, „Wielki zrównywacz. Przemoc i historia nierówności od epoki kamienia do XXI wieku”, przeł. Paweł Szadkowski, ukazała się w czerwcu nakładem wydawnictwa Glowbook, Sieradz 2025.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Ile możemy się dowiedzieć o dynamice nierówności z historii? Moim zdaniem: bardzo dużo – ale nadal nie tyle, ile chcielibyśmy wiedzieć. Zajmijmy się pierwszą częścią odpowiedzi.

Narastające dysproporcje w rozkładzie dóbr materialnych stają się możliwe dzięki coraz intensywniejszemu rozwojowi gospodarczemu, lecz nie (zawsze) są jego bezpośrednim wynikiem. I choć realne nierówności mogły sięgnąć ekstremalnego poziomu nawet w bardzo zacofanych gospodarkach, i o ile nam wiadomo, często tak było, o tyle nominalna nierówność jest ostatecznie wynikiem rozmiaru produkcji ponad poziom egzystencji: im więcej dana gospodarka produkuje, tym więcej dóbr może trafić w ręce garstki – a przynajmniej tak wygląda to w teorii, choć już niekoniecznie w praktyce. Ta podstawowa zależność między wzrostem i nierównością wyraża się w najczystszej formie w wielkim okresie przejścia ludzkości z wędrownego do osiadłego trybu życia, co miało wielki wpływ na nierówny podział dóbr, gdyż właśnie wtedy stał się on w ogóle możliwy.

Warto tu dodać, że tej przejściowej fazy nie sposób ująć w wymiarze teorii Kuznetsa: nie możemy zastosować dwusektorowego modelu okresowych wzrostów nierówności, chyba że dopuścimy do myśli obraz społeczeństwa składającego się częściowo z wędrowców, a częściowo z rolników. Co istotniejsze, zwrot ku osiadłemu trybowi życia nie był gwarancją większych równości społecznych. Stałe osadnictwo, rolnictwo i rozwój dóbr dziedzicznych po prostu roznieciły potencjalne i faktyczne nierówności, nie zapewniając równocześnie żadnych mechanizmów ich łagodzenia bez uciekania się do rozlewu krwi.

Gdy tylko dana społeczność osiadła w jednym miejscu, a gospodarka oparta na rolnictwie i pracy zwierząt okrzepła, rozciągnięte na skali tysięcy lat kolejne etapy przejściowe były raczej łagodne i w pierwszej kolejności ograniczały się do zmiany proporcji w produkcji, z żywności w kierunku pracy w miastach, co najczęściej pogłębiało już istniejące nierówności. Także tym razem brakowało mechanizmów równoważących ten proces, gdyż sektor rolniczy nie mógł wzrosnąć ponad pewien poziom, przez co proponowana przez Kuznetsa zmiana była wówczas niemożliwa.

Czytaj więcej

„Neapol słodki jak sól”: Nazwisko? Podrzucony

Fikcja pokojowego zrównywania dochodów

Zmiany gospodarcze stanowiły jednak zaledwie jeden z czynników napędzających rozwój nierówności. Osiadły tryb życia zwiększył możliwości stosowania przymusu i otworzył drogę do prowadzenia drapieżnej polityki na niespotykaną dotąd skalę. Grupy o najwyższych dochodach i majątkach nabrały wiatru w żagle dzięki formowaniu się państwa oraz przyrastającym zasięgom, głębi i dysproporcji wpływów politycznych. W takich okolicznościach dogłębne zrównywanie było mało prawdopodobne – w zasadzie niemożliwe – dopóki jakaś katastrofa nie przetasowała ugruntowanych struktur hierarchii, wyzysku i własności.

Jako że działania redystrybucyjne będące pokłosiem masowej mobilizacji wojennej lub rewolucji stanowiły rzadkość przed epoką przemysłową, tego typu wstrząsy najczęściej przyjmowały postać upadku państwa lub epidemii. Jeśliby ich zabrakło, nierówności utrzymywałyby się na wysokim poziomie i bez względu na etap rozwoju gospodarczego byłyby kształtowane przez proces budowania państwa, rywalizację między różnymi ośrodkami, a także zachwiania w równowadze sił między rządzącymi a elitami.

Gdy bada się źródła z rozległych przedziałów czasowych, widać, że wszelkie próby znalezienia systematycznych związków, wykraczających poza ten najprostszy, który zarysowałem, między zmianami w nierówności a rozwojem gospodarczym, są bezcelowe. Dwie główne siły zrównujące w społeczeństwach epoki preindustrialnej szły w parze z odmiennymi trendami ekonomicznymi. Podczas gdy upadek państwa lub zapaść systemu zwykle obniżały przeciętną produkcję per capita, przez co zrównywaniu towarzyszyła większa bieda, największe epidemie wywoływały odwrotny skutek, ścinając nierówności przez podnoszenie produktywności na osobę i poziomu konsumpcji wśród grup spoza elit za sprawą osłabienia przeszkód wymienionych przez Malthusa. Trudno także wskazać jednoznaczne związki między nierównościami i wzrostem gospodarczym w stuleciach po czarnej śmierci, kiedy to poziom nierówności się zwiększał zarówno w ożywionych, jak i stężałych gospodarkach Europy i nawet w państwach o podobnej strukturze jak we wczesnonowożytnej Hiszpanii i Portugalii dysproporcje w społeczeństwie układały się w odmienny sposób. W ogólnym zarysie struktura sił politycznych i demografia odgrywały znacznie istotniejszą rolę w ewolucji nierówności w epokach preindustrialnych niż kluczowe etapy rozwoju gospodarczego.

Kolejny wielki etap przejściowy, z gospodarki rolniczej do przemysłowej i z paliw pozyskiwanych z materii roślinnej do paliw kopalnych, wywierał rozmaite skutki na nierówności dochodowe i majątkowe. I choć wiele zależało od poziomu nierówności, jaki dane społeczeństwo osiągnęło przed przejściem transformacji, rewolucja przemysłowa najczęściej cementowała dysproporcje majątkowe lub je pogłębiała. Ten stan rzeczy, widoczny w XIX i na początku XX wieku zarówno w państwach podlegających uprzemysłowieniu, jak i gospodarkach nastawionych na produkcję dóbr, został brutalnie ukrócony przez jedne z najboleśniejszych wstrząsów w dziejach, wywołanych przez masową mobilizację wojenną i największe rewolucje.

I tak tysiące lat historii możemy skondensować w prostej myśli: od zarania cywilizacji postępujący rozwój możliwości gospodarczych i formowanie się państwa pogłębiały nierówności, lecz nie zaproponowały żadnego rozwiązania tego problemu. Aż do czasów wielkiej kompresji w latach 1914–1950 ze świecą można szukać sprawdzonych i poważnych prób redukcji nierówności gospodarczych, którym nie towarzyszyłyby najróżniejsze akty przemocy.

Jak zdążyliśmy się już przekonać, w epoce preindustrialnej przykłady takich procesów można odnaleźć jedynie w niektórych częściach Portugalii w XVI–XVIII wieku i ewentualnie Japonii w okresie izolacji trwającym od XVII do połowy XIX wieku. W XX stuleciu nagłe spadki nierówności w Szwecji, Norwegii i możliwe, że także w Niemczech, nastąpiły zaledwie kilka lat przed wybuchem I wojny światowej, przez co trudno stwierdzić, jak kształtowałby się ten trend w ujęciu długofalowym. Zmiany zachodzące we Włoszech są z kolei zbyt niejednoznaczne, aby mogły zmienić obraz próbki. Nawet jeśli pominąłem jakieś przypadki lub w następnych latach nowe informacje ujrzą światło dzienne, nie ma wątpliwości, że pokojowe zrównywanie było niezwykle rzadkim zjawiskiem. I choć jest prawdą, że w wielu krajach wyrównywanie dochodów, a zwłaszcza majątków, trwało jeszcze przez nawet kilka dekad po burzliwych latach 40. XX wieku i zaczęło zaznaczać swą obecność w licznych państwach rozwijających się, trudno, o ile to w ogóle możliwe, oddzielić ten proces od jego krwawych początków. Przypadek Ameryki Łacińskiej, który jeszcze kilka lat temu jawił się jako nadzieja na scenariusz pokojowego zrównywania, równie dobrze może się okazać sporym rozczarowaniem.

Nierówności w rozkładzie dochodu (rozporządzalnego) nie mogą rosnąć w nieskończoność. Dla każdego poziomu rozwoju istnieje limit czuły na zmiany średniej wysokości produkcji per capita, ale na dłuższą metę względnie stabilny: tej skrytej dynamice poświęciłem załącznik na końcu książki. Historia pokazuje, że w przypadku braku brutalnych aktów zrównywania nierówności są najczęściej dość wysokie w stosunku do swojego maksymalnego, teoretycznego poziomu i mogą takie pozostawać przez długi czas. Istotne nasilenia koncentracji dochodu i majątków dało się zauważyć w okresach odnowy po gwałtownych wstrząsach: w późnym średniowieczu, od XVI do XIX wieku w Europie, w krótszych etapach w Amerykach i możliwe, że także w ostatnich dekadach w wielu miejscach na świecie.

Te nawracające trendy sugerują występowanie ogólnej normy, która obejmuje społeczeństwa na różnych etapach rozwoju – agrarne, industrialne oraz poindustrialne, a także gospodarki w okresie rozwoju i stagnacji. Ta konwergencja skłania do podjęcia szerszych, międzykulturowych badań i rozważań teoretycznych: jak już pisałem we wstępie, gruntowne wyliczenie różnorodnych sił, które raz za razem podbijały nierówności po okresach zrównywania, wymagałoby napisania kolejnej książki podobnej długości lub jeszcze dłuższej.

Czytaj więcej

Rosja nie może wygrać tej wojny. To najważniejsze

Powstrzymać zakusy własnych elit

Dwa ważne pytania pozostają bez odpowiedzi: jeśli gwałtowne wstrząsy miały kluczowe znaczenie dla zmniejszenia i odwrócenia nierówności, to czy musiały nastąpić? A jeśliby do nich nie doszło, jak wówczas rozwijałyby się nierówności? Pierwsze pytanie jest dość typowe i ma związek z przyczynowością w historii, podczas gdy drugie zmusza nas do wkroczenia na obszar historii kontrfaktycznej. Pochylę się najpierw nad tym pierwszym.

Nic nie wskazuje na to, że społeczeństwa preindustrialne nosiły w sobie zalążki pokojowego i dogłębnego zrównywania. Jak jednak sprawdzić, czy brutalne zaburzenia, które wstrząsały ugruntowanymi hierarchiami władzy, wpływów i majątków, stanowiły losowe i powodowane czynnikami zewnętrznymi zjawiska, czy były w znacznym stopniu odpowiedzią na napięcia narastające wskutek wysokiej nierówności? Te same decyzje podejmowane przez elity i dysproporcje władzy, które uczyniły większość wczesnych społeczeństw tak nierównymi, mogły na dłuższą metę przyczynić się do osłabienia tkanki państwa.

Widać to szczególnie na przykładzie rozległych imperiów, które musiały nie tylko mierzyć się z zewnętrznymi zagrożeniami, ale również powstrzymywać zakusy własnych elit pragnących uszczknąć dla siebie część nadwyżek, pozbawiając tym samym władców środków do trzymania w garści swych różnych posiadłości. W drugim rozdziale wskazałem, że tendencje takie były już widoczne w dziejach Chin i starożytnego Rzymu. Nie wystarczy jednak zapewnić wewnętrznego ładu, w którego łonie, jak podkreśla Branko Milanovic: „narastające nierówności zrodzą siły, często niszczycielskie w swej naturze, które ostatecznie doprowadzą do ich złagodzenia, lecz równocześnie poczynią o wiele większe szkody, pochłaniając miliony istnień ludzkich i ogromne bogactwa. Bardzo wysoka nierówność ostatecznie staje się nie do opanowania, lecz sama z siebie nie zniknie: rozbudzi raczej procesy, takie jak wojny, niepokoje społeczne i rewolucje, które ją obniżą”.

Foto: mat.pras.

Niefrasobliwe wtrącenie słowa „ostatecznie” ukazuje poważną słabość takiego podejścia: jeśli wysoka nierówność to immanentna cecha cywilizacji ludzi, to nietrudno byłoby doszukać się związków między tym stanem a niemal każdym brutalnym wstrząsem, do jakiego doszło – trudno byłoby też wyjaśnić, dlaczego równie prawdopodobne zdarzenia nigdy nie wydarzyły się w historii.

Najambitniejszą próbę stworzenia teorii upadku państwa jako procesu odśrodkowego i jego wpływu na równość przedstawił Peter Turchin, biolog specjalizujący się w ekologii populacyjnej, który wszedł w buty historyka. Jego teoria cykli sekularnych zarysowuje sekwencję typowych zdarzeń rozbijających i odbudowujących struktury społeczne w skali makro w mniej więcej możliwych do przewidzenia okresach. Wzrost liczby ludności wywiera presję na pojemność środowiska i zmniejsza wartość pracy w odniesieniu do ziemi, czego skutkiem jest bogacenie się elit i pogłębianie nierówności, a to z kolei prowadzi do zaostrzenia się rywalizacji na szczycie piramidy społecznej i ostatecznie – załamania się państwa. Powstały kryzys wywiera wpływ na dynamikę populacji przez obniżenie wywieranej na nią presji, skonfrontowanie dawnych elit z większymi zagrożeniami i stworzenie warunków dla narodzin nowej wojowniczej elity, która odbuduje instytucje państwowe.

Analizy poszczególnych przypadków historycznych wskazują na większe znaczenie postaw elit i rywalizacji między nimi niż czynników demograficznych i finansowych.

Podejście na zasadzie wiwisekcji procesów historycznych niesie ze sobą ryzyko umniejszenia znaczenia sił o charakterze częściowo lub w pełni egzogennym, na przykład epidemii, których skutki różniły się w zależności od kondycji danego społeczeństwa, w tym nierówności, ale siłą rzeczy nie były przez nie zrodzone. Jednak nawet jeśli udałoby się wtłoczyć gwałtowne wstrząsy w ramy odśrodkowych procesów i w ten sposób stworzyć homeostatyczny model cykli koncentracji dochodów i majątku, nie ma to większego wpływu na główną tezę zawartą w mojej książce.

Rewolucja francuska przecięła presję demograficzną

Bez względu na ich głębokie przyczyny niezbędne w całej opowieści wstrząsy tak czy owak były niezwykle brutalne w swej naturze. Pytanie jednak brzmi, jak głęboko były one zakorzenione w politycznych, społecznych i gospodarczych dysproporcjach, które wyrażały się w postaci nierówności materialnych. Im dłuższe ich korzenie – a przypadki totalnych rewolucji i upadków państw stanowią szczególnie obiecujący materiał do testowania tego założenia – tym skuteczniej moglibyśmy włączyć brutalne zrównywanie w ramy spójnej narracji analitycznej o formowaniu się państw i strukturalnym narastaniu nierówności napędzanym przez postępowanie elit i czynniki demograficzne.

Aby na poważnie zmierzyć się z tym problemem, należałoby przygotować osobną książkę. Na razie chciałbym jedynie zwrócić na to uwagę. I choć łatwo byłoby wyłuskać co bardziej odpowiednie przykłady potwierdzające teorię cykli sekularnych czy inne zamknięte modele, zasadność tego typu teorii należy poddać próbie przez wszystkie epoki, dla których dysponujemy źródłami. Spójrzmy na przykład Francji, Anglii, Niderlandów, Hiszpanii oraz jej kolonii w Nowym Świecie na początku XIX wieku. O ile nam wiadomo, nierówności albo były wysokie, albo rosły w tych miejscach przez jakiś czas. Bez wahania można uznać rewolucję francuską za podręcznikowy przykład krwawego przecięcia cyklu presji demograficznej, żerowania elit i dotkliwych nierówności.

Czytaj więcej

„Kruszenie świata. Podróż do Iranu”: Beludżystan jest na końcu świata, wszyscy go mają gdzieś

W Niderlandach, które od dawna odznaczały się rosnącymi poziomami nierówności majątkowej, antymonarchistyczna frakcja z pomocą wojskową Francji ogłosiła powstanie Republiki Batawskiej, będącej owocem tlącego się od dawna konfliktu domowego, na który miały wpływ zarówno wewnętrzne warunki, jak i czynniki zewnętrzne.

Również w Hiszpanii od stuleci narastały nierówności, nie doprowadzając jednak do wybuchu większych kryzysów. Dopiero kilkukrotne ingerencje obcych wojsk, niewątpliwie wpływ czynnika zewnętrznego, zmieniły rozkład dochodów w zauważalny sposób. To z kolei dało pretekst do wzniecenia powstania przeciw hiszpańskim rządom w Ameryce Południowej i Środkowej, czego korzeni możemy się doszukiwać w wewnętrznych napięciach, jak i zewnętrznym punkcie zapalnym, którym była wojna na Półwyspie Iberyjskim.

I wreszcie Anglia, która cechowała się złym rozkładem dóbr materialnych typowym dla wszystkich powyższych społeczeństw, nie doświadczyła żadnych większych wewnętrznych rozruchów. Aż chciałoby się przypisać tak różne skutki odmiennym systemom politycznym czy skuteczności na polach bitew, ale im więcej wprowadzimy czynników zakłócających, tym trudniej będzie zastosować spójną i endogenną teorię do całego wachlarza konkretnych przypadków. Czeka nas jeszcze wiele pracy.

Walter Scheidel jest austriackim historykiem, wykładowcą na Uniwersytecie Stanforda. Specjalizuje się w historii gospodarczej i społecznej i w historii porównawczej, zwłaszcza dotyczącej nierówności dochodowej oraz rozwoju państwa

Książka Waltera Scheidla, „Wielki zrównywacz. Przemoc i historia nierówności od epoki kamienia do XXI wieku”, przeł. Paweł Szadkowski, ukazała się w czerwcu nakładem wydawnictwa Glowbook, Sieradz 2025.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Pozostało jeszcze 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Przereklamowany internet
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Joanna Opiat-Bojarska: Od razu wiedziałam, kto jest zabójcą
Plus Minus
„28 lat później”: Memento mori nakręcone telefonem
Plus Minus
„Sama w Tokio”: Znaleźć samą siebie
Plus Minus
Michał Kwieciński: Trzy lata z Chopinem