Zebrali się na parkingu godzinę przed świtem i czekali, aż ktoś im powie, co robić. Było zimno i rozmowa się nie kleiła. Nasuwały się pytania, lecz ich nie zadawano. Zaginiona dziewczynka nazywała się Rebecca Shaw. Kiedy ostatnio ją widziano, miała na sobie białą bluzę z kapturem. Na horyzoncie wrzosowiska wisiała wilgotna mgła, a ziemia była zmarznięta na kamień. Otrzymali instrukcje i wyruszyli, skrzypiąc butami po skostniałej ziemi i zostawiając za sobą wydeptany szlak, który zanikał, gdy wrzosy sprężyście wracały do pionu. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu, włosy ciemnoblond. Zaginęła przed pięcioma godzinami. Patrzyli pod nogi i nie rozmawiali; zastanawiali się, co mogą znaleźć. Słychać było tylko kroki, szczekanie psów przy drodze i słaby szum helikoptera od strony zbiorników. Helikopter latał przez całą noc i nic nie znalazł, chociaż ślizgał się reflektorami po wrzosowisku i wezbranych brunatnych potokach. Owce Jacksona wystraszyły się i rozbiegły przez rozwaloną furtkę, więc Jackson od kilku godzin był na nogach i zaganiał je z powrotem. Ekipy pogotowia górskiego, grotołazów i policji nie natrafiły na żaden ślad i o północy zwołano ochotników. Nietrudno było ich znaleźć. Połowa wsi i tak już wyległa z domów, rozmawiając o tym, co mogło się stać. Pora roku, mówiono, nie sprzyjała wycieczkom w góry. Część ludzi, którzy tutaj przyjeżdżają, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak gwałtownie pogoda może się załamać. Jak błyskawicznie zapada zmrok. Niektórzy nie wiedzą, że gdzieniegdzie telefon komórkowy przestaje działać, bo nie ma zasięgu. Rodzina dziewczynki kwaterowała w jednej z przerobionych stodół Hunterów. O zmierzchu wpadli z krzykiem do wsi. Noc była za zimna na przebywanie w górach. Na pewno gdzieś się chowa, mówili ludzie. Lada moment wyjdzie z kryjówki. Skręciła nogę w kostce. Po prostu chciała nastraszyć rodziców. Tak teraz robią. Ludzie mieli potrzebę gadania, wszystko jedno czego. Z pierwszym brzaskiem mgła się rozwiała. Ze szczytu wrzosowiska widać było wieś: buczynę i gospodarstwa, wieżę kościoła i boisko krykietowe, rzekę i kamieniołom, i cementownię przy głównej drodze do miasta. Trzeba było przeszukać duży teren, dziewczynka mogła być gdziekolwiek. Szli naprzód. Co jakiś czas błyskały światła od szosy ledwo widocznej na horyzoncie. Zbiorniki powleczone były płaską metaliczną szarością. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Ziemia szybko rozmiękła, wypływała spod ich butów oleistym brązem. Nad szeregiem ochotników leciał wolno helikopter prasowy. Trudno było nie popatrzeć w górę i nie pomachać. Później policja zorganizowała konferencję prasową u Gladstone'a, ale nie miała do zakomunikowania nic ponad to, co już wiedziano. Zaginiona dziewczynka nazywała się Rebecca Shaw. Skończyła trzynaście lat. Ostatnio widziano ją w białej bluzie z kapturem, granatowej kamizelce, czarnych dżinsach i tenisówkach. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu i proste ciemnoblond włosy do ramion. Ktokolwiek widział osobę odpowiadającą temu opisowi, proszony jest o kontakt z policją. Poszukiwania zostaną wznowione o świcie. Wieczorem nad placem snuły się dymy z domowych kotłowni, siny blask telewizorów i podniesione głosy z podwórka za pubem. Zaczynały się wyłaniać wątpliwości. (...) W lutym policja przeprowadziła rekonstrukcję z udziałem aktorów z Manchesteru. Prasę dopuszczono do gospodarstwa Hunterów z wyraźnymi instrukcjami, co wolno filmować. Dzień był pogodny, lekko mroźny. Przedstawiciel prasy poprosił o ciszę. Drzwi przerobionej stodoły otwarły się, ukazując parę ludzi po czterdziestce z trzynastoletnią dziewczynką. Kobieta była szczupłą, krótkowłosą blondynką. Miała na sobie granatowy płaszcz od deszczu i obcisłe czarne dżinsy, wpuszczone w buty z cholewami. Mężczyzna był wysoki i kanciasty, miał ciemne kręcone włosy i okulary w czarnej oprawie. Ubrany był w grafitową wiatrówkę z kapturem, luźne spodnie i czarne buty. Dziewczynka, wysoka jak na trzynastolatkę, miała ciemnoblond włosy do ramion i dobrze odegraną wściekłą minę. Była w czarnych dżinsach, białej bluzie z kapturem, granatowej kamizelce i tenisówkach. Cała trójka wsiadła do srebrnego samochodu zaparkowanego przed przerobioną stodołą i odjechała wolno w kierunku szosy. Fotoreporterzy biegli obok auta. Pod centrum turystycznym aktorzy zaczekali w samochodzie na fotoreporterów, zanim wysiedli i ruszyli na wrzosowisko. Dziewczynka ciągnęła się w ogonie i aktorzy grający rodziców odwracali się trzykrotnie, żeby ją zawołać, na co odpowiadała w ten sposób, że kopała z furią ziemię i jeszcze bardziej zwalniała krok. Dwoje dorosłych aktorów wzięło się za ręce i poszło dalej, a wtedy dziewczynka przyspieszyła. Jak się potem okazało, kolejność zdarzeń odtworzono na podstawie zeznań zebranych przez policję. Para dorosłych pokonała pierwszą grań i zniknęła z pola widzenia, z którego po paru chwilach ulotniła się również dziewczynka. Fotoreporterzy utrwalali pustą scenografię. Rzecznik prasowy podziękował wszystkim za udział. Trójka aktorów zeszła z powrotem ze wzgórza. Cementownia wznowiła pracę, więc wszystkie drogi posrebrzał drobny pył. Długi pociąg towarowy z hurgotem przeciął wzgórze i za łagodnym zakrętem znikł między drzewami. Blade światło pełzło powoli przez wrzosowisko, zahaczając o zalane jary i rowy i rozbłyskując tuż przed całkowitym zamknięciem się chmur. Na brzegu rzeki od strony jazu stała czapla zapatrzona w wodę. Przez noc ze wzgórz zeszła leniwa mgła. O czwartej rano Les Thompson już nie spał i prowadził krowy przez podwórze do dojenia. W późniejszych godzinach porannych widziano pastor jadącą samochodem do domu Hunterów. Spędziła tam godzinę z rodzicami zaginionej dziewczynki i po wyjściu nie rozmawiała z nikim.

Dochodzenie trwało. Pod koniec marca zrobiło się cieplej, a rodzice dziewczynki wciąż mieszkali u Hunterów. Żadnych wieści. Jane Hughes wybrała się do nich któregoś ranka, a mijając po drodze gospodarstwo Jacksona, zobaczyła go, jak stał z synami przed szopą, w której kociły się owce. Jacksonowie mieli miny mężczyzn, którzy ciężko się napracowali, ale nie widzą potrzeby, żeby się tym chwalić. Trzymali kubki z herbatą i papierosy. Z domu pachniało szykowanym śniadaniem. Dopiero na widok pierwszych dzieciaków idących do szkoły Will Jackson przypomniał sobie, że miał pojechać do matki swojego syna i odwieźć chłopca do szkoły. Furgonetka nie chciała zapalić, więc wziął quada, chociaż już po drodze nabrał pewności, że matce jego syna to się nie spodoba i da jej dodatkowy argument przeciwko niemu. Gdy zajechali pod szkołę, brama była już zamknięta, więc Will musiał zawołać Jonesa z kotłowni, żeby ją otworzył. Odprowadził syna do klasy. Pani Carter przyjęła jego przeprosiny, usadziła chłopca na miejscu i spytała Willa, czy klasa mogłaby odwiedzić jego gospodarstwo w czasie kocenia się owiec. Odpowiedział, że jagnięta już zaczęły się rodzić, co wyraźnie ją zdziwiło. Spytała, czy urodzi się ich więcej, na co Will powiedział, że jeśli chce urządzić szkolną wycieczkę, to musi zwrócić się z tym na piśmie do jego ojca. Była to najdłuższa od tygodni wypowiedź Willa Jacksona. Kiedy wrócił do siebie na podwórze, wszyscy jego bracia byli w szopie. Jedna owca padła pod jego nieobecność. Odbyło się zebranie rady parafialnej. Brian Fletcher z trudem utrzymywał porządek obrad i w końcu musiał zgodzić się z ludźmi, że w takiej sytuacji trudno się skupić na kwestiach parkowania. Zebranie zamknięto. Policja urządziła w sali zebrań u Gladstone'a konferencję prasową, aby ogłosić, że poszukuje kierowcy czerwonej furgonetki LDV Pilot. Dziennikarze dopytywali się, czy kierowca jest podejrzany, a odpowiedzialny za sprawę detektyw stwierdził, że wszystko jest brane pod uwagę. Siedzący obok detektywa rodzice dziewczynki nie odzywali się. Po południu zerwał się wiatr gnający chmury na wschód. Po ogrodzie pana Wilsona skakał kos z dziobem pełnym suchej trawy do wymoszczenia gniazda. Pod bukami za Close pełno było skoczogonków żywiących się pokruszonymi opadłymi liśćmi. Nocą ze wzgórz widać było światła autostrady, czerwień i biel płynęły obok siebie, a górą wiatr przepędzał chmury. Zaginionej dziewczynki szukano cały czas. Szukano jej wszędzie. W pokrzywach obrastających suchy dąb na podwórzu Thompsona. Podważano płyty chodnikowe i arkusze sklejki. Szukano w gospodarstwie Huntera, na tyłach przerobionych stodół, w wiatach parkingowych, szopach i warsztatach, w lasach i w szklarniach, i w ogrodzonych murami ogrodach. Szukano jej w cementowni, penetrując niepewnie wielkie hale, zaglądając ostrożnie za palety i wózki widłowe, sprawdzając w pomieszczeniu pracowniczym i w stołówce. Biały pył pokrywał ręce i twarze ludzi, gdy jak duchy wyłonili się na szosę. W nocy śniono o możliwych miejscach jej pobytu. W snach dziewczynka schodziła z wrzosowiska w przemoczonym ubraniu, z posiniałą skórą, a śniący pierwszy dobiegał do niej z kocem i sprowadzał ją bezpiecznie do domu. ?Zebrali się na parkingu godzinę przed świtem i czekali, aż ktoś im powie, co robić. Było zimno i rozmowa się nie kleiła. Nasuwały się pytania, lecz ich nie zadawano. Zaginiona dziewczynka nazywała się Rebecca Shaw. Kiedy ostatnio ją widziano, miała na sobie białą bluzę z kapturem. Na horyzoncie wrzosowiska wisiała wilgotna mgła, a ziemia była zmarznięta na kamień. Otrzymali instrukcje i wyruszyli, skrzypiąc butami po skostniałej ziemi i zostawiając za sobą wydeptany szlak, który zanikał, gdy wrzosy sprężyście wracały do pionu. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu, włosy ciemnoblond. Zaginęła przed pięcioma godzinami. Patrzyli pod nogi i nie rozmawiali; zastanawiali się, co mogą znaleźć. Słychać było tylko kroki, szczekanie psów przy drodze i słaby szum helikoptera od strony zbiorników. Helikopter latał przez całą noc i nic nie znalazł, chociaż ślizgał się reflektorami po wrzosowisku i wezbranych brunatnych potokach. Owce Jacksona wystraszyły się i rozbiegły przez rozwaloną furtkę, więc Jackson od kilku godzin był na nogach i zaganiał je z powrotem. Ekipy pogotowia górskiego, grotołazów i policji nie natrafiły na żaden ślad i o północy zwołano ochotników. Nietrudno było ich znaleźć. Połowa wsi i tak już wyległa z domów, rozmawiając o tym, co mogło się stać. Pora roku, mówiono, nie sprzyjała wycieczkom w góry. Część ludzi, którzy tutaj przyjeżdżają, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak gwałtownie pogoda może się załamać. Jak błyskawicznie zapada zmrok. Niektórzy nie wiedzą, że gdzieniegdzie telefon komórkowy przestaje działać, bo nie ma zasięgu. Rodzina dziewczynki kwaterowała w jednej z przerobionych stodół Hunterów. O zmierzchu wpadli z krzykiem do wsi. Noc była za zimna na przebywanie w górach. Na pewno gdzieś się chowa, mówili ludzie. Lada moment wyjdzie z kryjówki. Skręciła nogę w kostce. Po prostu chciała nastraszyć rodziców. Tak teraz robią. Ludzie mieli potrzebę gadania, wszystko jedno czego. Z pierwszym brzaskiem mgła się rozwiała. Ze szczytu wrzosowiska widać było wieś: buczynę i gospodarstwa, wieżę kościoła i boisko krykietowe, rzekę i kamieniołom, i cementownię przy głównej drodze do miasta. Trzeba było przeszukać duży teren, dziewczynka mogła być gdziekolwiek. Szli naprzód. Co jakiś czas błyskały światła od szosy ledwo widocznej na horyzoncie. Zbiorniki powleczone były płaską metaliczną szarością. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Ziemia szybko rozmiękła, wypływała spod ich butów oleistym brązem. Nad szeregiem ochotników leciał wolno helikopter prasowy. Trudno było nie popatrzeć w górę i nie pomachać. Później policja zorganizowała konferencję prasową u Gladstone'a, ale nie miała do zakomunikowania nic ponad to, co już wiedziano. Zaginiona dziewczynka nazywała się Rebecca Shaw. Skończyła trzynaście lat. Ostatnio widziano ją w białej bluzie z kapturem, granatowej kamizelce, czarnych dżinsach i tenisówkach. Miała metr pięćdziesiąt wzrostu i proste ciemnoblond włosy do ramion. Ktokolwiek widział osobę odpowiadającą temu opisowi, proszony jest o kontakt z policją. Poszukiwania zostaną wznowione o świcie. Wieczorem nad placem snuły się dymy z domowych kotłowni, siny blask telewizorów i podniesione głosy z podwórka za pubem. Zaczynały się wyłaniać wątpliwości. (...) W lutym policja przeprowadziła rekonstrukcję z udziałem aktorów z Manchesteru. Prasę dopuszczono do gospodarstwa Hunterów z wyraźnymi instrukcjami, co wolno filmować. Dzień był pogodny, lekko mroźny. Przedstawiciel prasy poprosił o ciszę. Drzwi przerobionej stodoły otwarły się, ukazując parę ludzi po czterdziestce z trzynastoletnią dziewczynką. Kobieta była szczupłą, krótkowłosą blondynką. Miała na sobie granatowy płaszcz od deszczu i obcisłe czarne dżinsy, wpuszczone w buty z cholewami. Mężczyzna był wysoki i kanciasty, miał ciemne kręcone włosy i okulary w czarnej oprawie. Ubrany był w grafitową wiatrówkę z kapturem, luźne spodnie i czarne buty. Dziewczynka, wysoka jak na trzynastolatkę, miała ciemnoblond włosy do ramion i dobrze odegraną wściekłą minę. Była w czarnych dżinsach, białej bluzie z kapturem, granatowej kamizelce i tenisówkach. Cała trójka wsiadła do srebrnego samochodu zaparkowanego przed przerobioną stodołą i odjechała wolno w kierunku szosy. Fotoreporterzy biegli obok auta. Pod centrum turystycznym aktorzy zaczekali w samochodzie na fotoreporterów, zanim wysiedli i ruszyli na wrzosowisko. Dziewczynka ciągnęła się w ogonie i aktorzy grający rodziców odwracali się trzykrotnie, żeby ją zawołać, na co odpowiadała w ten sposób, że kopała z furią ziemię i jeszcze bardziej zwalniała krok. Dwoje dorosłych aktorów wzięło się za ręce i poszło dalej, a wtedy dziewczynka przyspieszyła. Jak się potem okazało, kolejność zdarzeń odtworzono na podstawie zeznań zebranych przez policję. Para dorosłych pokonała pierwszą grań i zniknęła z pola widzenia, z którego po paru chwilach ulotniła się również dziewczynka. Fotoreporterzy utrwalali pustą scenografię. Rzecznik prasowy podziękował wszystkim za udział. Trójka aktorów zeszła z powrotem ze wzgórza. Cementownia wznowiła pracę, więc wszystkie drogi posrebrzał drobny pył. Długi pociąg towarowy z hurgotem przeciął wzgórze i za łagodnym zakrętem znikł między drzewami. Blade światło pełzło powoli przez wrzosowisko, zahaczając o zalane jary i rowy i rozbłyskując tuż przed całkowitym zamknięciem się chmur. Na brzegu rzeki od strony jazu stała czapla zapatrzona w wodę. Przez noc ze wzgórz zeszła leniwa mgła. O czwartej rano Les Thompson już nie spał i prowadził krowy przez podwórze do dojenia. W późniejszych godzinach porannych widziano pastor jadącą samochodem do domu Hunterów. Spędziła tam godzinę z rodzicami zaginionej dziewczynki i po wyjściu nie rozmawiała z nikim.

Dochodzenie trwało. Pod koniec marca zrobiło się cieplej, a rodzice dziewczynki wciąż mieszkali u Hunterów. Żadnych wieści. Jane Hughes wybrała się do nich któregoś ranka, a mijając po drodze gospodarstwo Jacksona, zobaczyła go, jak stał z synami przed szopą, w której kociły się owce. Jacksonowie mieli miny mężczyzn, którzy ciężko się napracowali, ale nie widzą potrzeby, żeby się tym chwalić. Trzymali kubki z herbatą i papierosy. Z domu pachniało szykowanym śniadaniem. Dopiero na widok pierwszych dzieciaków idących do szkoły Will Jackson przypomniał sobie, że miał pojechać do matki swojego syna i odwieźć chłopca do szkoły. Furgonetka nie chciała zapalić, więc wziął quada, chociaż już po drodze nabrał pewności, że matce jego syna to się nie spodoba i da jej dodatkowy argument przeciwko niemu. Gdy zajechali pod szkołę, brama była już zamknięta, więc Will musiał zawołać Jonesa z kotłowni, żeby ją otworzył. Odprowadził syna do klasy. Pani Carter przyjęła jego przeprosiny, usadziła chłopca na miejscu i spytała Willa, czy klasa mogłaby odwiedzić jego gospodarstwo w czasie kocenia się owiec. Odpowiedział, że jagnięta już zaczęły się rodzić, co wyraźnie ją zdziwiło. Spytała, czy urodzi się ich więcej, na co Will powiedział, że jeśli chce urządzić szkolną wycieczkę, to musi zwrócić się z tym na piśmie do jego ojca. Była to najdłuższa od tygodni wypowiedź Willa Jacksona. Kiedy wrócił do siebie na podwórze, wszyscy jego bracia byli w szopie. Jedna owca padła pod jego nieobecność. Odbyło się zebranie rady parafialnej. Brian Fletcher z trudem utrzymywał porządek obrad i w końcu musiał zgodzić się z ludźmi, że w takiej sytuacji trudno się skupić na kwestiach parkowania. Zebranie zamknięto. Policja urządziła w sali zebrań u Gladstone'a konferencję prasową, aby ogłosić, że poszukuje kierowcy czerwonej furgonetki LDV Pilot. Dziennikarze dopytywali się, czy kierowca jest podejrzany, a odpowiedzialny za sprawę detektyw stwierdził, że wszystko jest brane pod uwagę. Siedzący obok detektywa rodzice dziewczynki nie odzywali się. Po południu zerwał się wiatr gnający chmury na wschód. Po ogrodzie pana Wilsona skakał kos z dziobem pełnym suchej trawy do wymoszczenia gniazda. Pod bukami za Close pełno było skoczogonków żywiących się pokruszonymi opadłymi liśćmi. Nocą ze wzgórz widać było światła autostrady, czerwień i biel płynęły obok siebie, a górą wiatr przepędzał chmury. Zaginionej dziewczynki szukano cały czas. Szukano jej wszędzie. W pokrzywach obrastających suchy dąb na podwórzu Thompsona. Podważano płyty chodnikowe i arkusze sklejki. Szukano w gospodarstwie Huntera, na tyłach przerobionych stodół, w wiatach parkingowych, szopach i warsztatach, w lasach i w szklarniach, i w ogrodzonych murami ogrodach. Szukano jej w cementowni, penetrując niepewnie wielkie hale, zaglądając ostrożnie za palety i wózki widłowe, sprawdzając w pomieszczeniu pracowniczym i w stołówce. Biały pył pokrywał ręce i twarze ludzi, gdy jak duchy wyłonili się na szosę. W nocy śniono o możliwych miejscach jej pobytu. W snach dziewczynka schodziła z wrzosowiska w przemoczonym ubraniu, z posiniałą skórą, a śniący pierwszy dobiegał do niej z kocem i sprowadzał ją bezpiecznie do domu.