„Raport Brodiego", zbiór 11 opowiadań Jorge Luisa Borgesa (1899–1986), argentyńskiego mistrza krótkich form – autora „Fikcji" i „Alefa", które wznowił właśnie PIW – pochodzi z ostatniego okresu jego twórczości, ukazał się w 1970 r. Uwodzi pozornym realizmem, który z wiadomych względów można nazwać magicznym, bo autor uważany jest za jednego z praojców gatunku.
Był wzorem dla Umberta Eco, dla naszego Witolda Gombrowicza rywalem, a i tym razem wymknął się z pułapki jednoznaczności w labirynt metaforycznie rozumianej biblioteki, a może raczej antykwariatu. Wybrał się do świata imitacji klasycznych motywów, ich lustrzanych odbić, przyprawiających o poczucie zagubienia na prostej wydawałoby się mapie odniesień.
Wszystko może być snem
O walorze prostoty w „Prologu" Borges, w przekładzie Andrzeja Sobola-Jurczykowskiego, napisał tak: „Nie ma na Ziemi ani jednej strony, ani jednego wyrazu, które by takie były, jako że wszystkie zakładają wszechświat, którego powszechnie znanym atrybutem jest złożoność".
Tak naprawdę wszystko może być snem. Zaś „sen, jak wiadomo, jest najbardziej tajemniczą z naszych czynności. Poświęcamy na niego trzecią część życia i go nie rozumiemy". Świetna diagnoza pozostałych dwóch trzecich życia.
Powołując się na Ryduarda Kiplinga, ironizując na temat Henry'ego Jamesa, Borges wprowadza na karty tak zwanych zwykłych ludzi, którzy opowiadają swoje życie w szynkach, barach i antykwariatach. Ale z nie mniejszą satysfakcją opowiadają też historie, które zasłyszeli w różnych miejscach bądź w różnych okresach swego życia. Sam zaś pisarz tworzy de facto przypowieść o tym, jak tworzy się literatura.