Tytuł „Lustro świata” w najogólniejszy sposób wyjaśnia założenia autora: chodzi o sztukę odzwierciedlającą rzeczywistość. Bell dowodzi, że sztuka sama dla siebie nie istnieje. Powstaje w wyniku zmian społecznych, technologicznych, politycznych, religijnych. Nawet jeśli obraz wykoślawia czy przeinacza świat i tak do niego się odnosi.
Słowo o autorze. Lat 57, z rodziny o intelektualnych tradycjach. Syn historyka sztuki, wnuk Vanessy Bell, siostry Virginii Woolf. Maluje w starym stylu – tworzy wielkie figuralne kompozycje o symbolicznej treści.
[srodtytul]Gadał dziad o obrazie[/srodtytul]
Julian Bell adresuje swoje dzieło do ludzi zorientowanych w sztuce, lecz nadal jej ciekawych, głodnych. Jego księdze daleko do chłodnych podręczników. Żadnego naukowego żargonu. Nie tai wątpliwości, dzieli się skojarzeniami, nie upiera się przy racjach. To opowieści erudycyjne, z odniesieniami do literatury i innych dziedzin kultury. Choć prowadzone chronologicznie, mają osobistą, pełną emocji tonację.
Bell nie waha się ustanowić własnej hierarchii ważności. Arcydziełom przeciwstawia obrazy mniej znane, przekonująco uzasadniając wybór. Niby dlaczego „Guernica” Picassa ma stanowić ponadczasowy wzorzec metafory faszystowskiego bestialstwa? A może zastąpić ją upiornym i dosadnym, mało komu znanym płótnem „W obozie” Feliksa Nussbauma? Malarz zginął w Auschwitz; wspomniana praca powstała w 1940 roku po dwumiesięcznej internie w obozie na terenie Belgii. Oto jak Bell opisuje kompozycję: „Jeden mężczyzna sra, drugi kuli się pod derką w kolorze gówna, a trzeci czochra się po udzie”. Jednocześnie sam się mityguje, że zarówno praca, jak i komentarz są w złym guście. Ale tak ma być. Skoro sztuka ma prowokować, wytrącać widza z błogostanu, dlaczego podobnie nie miałby działać tekst na ten temat?