[b]2009 był rokiem twojego debiutu książkowego, więc pytanie, czy miał on dla ciebie szczególne znaczenie, nie ma większego sensu. Zdaje się jednak, że twoje życie nabrało rozpędu już kilka miesięcy przed premierą „Toksymii”…[/b]
Małgorzata Rejmer: Kilka miesięcy przed premierą „Toksymii” odbyło się jej pisanie, w dość morderczym czasie siedmiu tygodni, a potem nastąpiły ekspresowe korekta i redakcja książki, więc rzeczywiście można powiedzieć, że moje życie miało przyspieszone tętno. Tekst powstał w sierpniu i we wrześniu, a został wydany już na początku listopada. Ten szaleńczy pęd wziął się z tego, że wydawca Paweł Dunin-Wąsowicz dostał dofinansowanie z Instytutu Książki na mój debiut, tymczasem ja w ostatniej chwili podjęłam decyzję, że napiszę coś nowego. Do tego miałam na głowie inne zadania bojowe, obronę pracy magisterskiej, egzamin na studia doktoranckie i do pisania „Toksymii” usiadłam, kiedy już wyła mi nad głową syrena alarmowa i kiedy nikt, łącznie ze mną, nie wierzył, że to się uda.
A jednak Dunin zaryzykował i teraz już wiemy, że w tym szaleństwie była metoda. On, zdaje się, już wcześniej dał mi kredyt zaufania, bo anonimowo czytał mojego bloga parę lat temu i kiedy się w końcu poznaliśmy, zaczął mi organizować Kursy Humanistyki Zbędnej, które obejmowały także podróże rowerowe po Warszawie. Jeździliśmy po najbardziej sparszywiałych rejonach, ale jakoś nigdy nie trafiliśmy na Grochów. Wracałam na Powiśle, czyste i bezpieczne, oswojone, i nie śniło mi się wtedy, że napiszę książkę, w której Warszawa będzie najważniejszym bohaterem drugoplanowym.
[b]Podczas spotkania autorskiego wyraźnie zastrzegłaś, że „Toksymia” jest powieścią warszawską, ale nie warszawkową. Gdzie leży granica?[/b]
Polska literatura nie wydała żadnej znaczącej powieści warszawkowej, bo sam ten termin, cokolwiek roboczy, wiąże się z pewną modą, a w naturze mody jest chwilowość. Literatura powinna zajmować się zjawiskami trwającymi dłużej niż dwa sezony, bo inaczej natychmiast się starzeje. Dlatego też literatura nie potrzebuje warszawki, zresztą z wzajemnością.