Rz: Sándor Márai pozostawił po sobie niemal 60 książek, całą bibliotekę. Dlaczego spośród nich wybrała pani opowiadania złożone na „Magię”?
Irena Makarewicz:
– Twórczość Máraiego od paru lat jest obecna w Polsce. Pisarz został określony jako węgierski klasyk, znany z badania ludzkiej duszy, relacji między kobietą a mężczyzną, zgłębiania problemów rodzinnych. O tym jest „Żar” czy „Pierwsza miłość”. Z drugiej strony jest autorem książek osnutych wokół własnej biografii – „Wyznań patrycjusza” czy „Dziennika”. Wydawało mi się, że ten obraz Máraiego jest wykoślawiony, że bez znajomości innych wątków jego twórczości pisarz staje się koturnowy i monotonny. Sięgnęłam więc po opowiadania, bo w tej formie najbardziej uwidacznia się kunszt i dyscyplina każdego twórcy. Jest to zatem nowa odsłona: Márai-nowelista, pisarz o dużym poczuciu humoru, piszący z werwą, z opowiadania na opowiadanie – niczym Proteusz – pokazujący inną twarz.
Czy takiego właśnie Máraiego poznała pani, gdy po raz pierwszy spotkała się z twórczością Węgra?
Niezupełnie. Kiedy w 1990 r. byłam na stypendium w Budapeszcie, trafiłam na sztukę „Przygoda”, napisaną przez kompletnie nieznaną mi postać, jakiegoś Máraiego. Inscenizacja zrobiła na mnie wielkie wrażenie, które trwa do dziś. Wtedy właśnie postanowiłam, że chciałabym go tłumaczyć na polski, ale nie wiedziałam, kto to był, skąd się wziął. Nikt mi nigdy o nim nie mówił. Zwróciłam się do mojej przyjaciółki Węgierki, która opowiedziała mi o pisarzu bardzo popularnym przed wojną, autorze wielu książek, święcącym triumfy na Węgrzech jako prozaik i dramaturg. Po wojnie emigrował i nie był już więcej wydawany. Ślad po nim pozostał tylko wśród tych, którzy wcześniej zetknęli się z jego książkami: krążyły od czytelnika do czytelnika, egzemplarze były zaczytane i na słowo honoru trzeba było obiecać zwrot. Przecież na Węgrzech drugi obieg nie istniał. Przyjaciółka przyniosła mi „Żar” i „Księgę ziół”, więc poprosiłam, by mi je wypożyczyła. Nie zgodziła się, to były przedwojenne wydania. Skrupulatnie zatem przepisałam sobie fragmenty i tak to się zaczęło. Máraiego czytam i tłumaczę do dzisiaj, właściwie bezustannie.