Z okładki książki Wojciecha Dąbrowskiego „Na siedem kontynentów” patrzy na czytelnika czarnoskóry wojownik z Papui-Nowej Gwinei – w ogromnej peruce przybranej piórami, trzcinowej spódniczce, z nozdrzami przebitymi w poprzek czymś podobnym do długiego szydła.

Obok tej imponującej i trochę groźnej postaci stoi niemłody już mężczyzna w dżinsach i niebieskiej koszuli, z plecakiem na ramionach, przypominający zwykłego niedzielnego turystę wyruszającego podmiejskim pociągiem na wycieczkę na Pojezierze Kaszubskie czy do Puszczy Kampinoskiej. To właśnie autor książki, jeden z pierwszych i najbardziej doświadczonych polskich trampów.

W ciągu ponad 40 lat „niskobudżetowych” podróży, najczęściej samotnych, Dąbrowski odwiedził – nie korzystając z pomocy finansowej żadnych instytucji – 230 krajów i „terytoriów zależnych” na całym świecie. Odbył m.in. siedem podróży dookoła świata. Korespondencje z ostatniej z tych wypraw w 2007 r. mieliśmy przyjemność drukować na łamach „Moich Podróży”. Właśnie po jej zakończeniu za namową przyjaciół zasiadł do pióra, by opisać miejsca, które po latach podróży uważa za najbardziej fascynujące. Jak przystało na trampa, sam wydał książkę i sam ją w Internecie sprzedaje (www.kontynenty.net).

Wojciech Dąbrowski pisze tak, jak podróżuje, czyli możliwie najprościej. Jego książka to rzeczowa relacja z wypraw do prawie 30 egzotycznych miejsc na siedmiu kontynentach, od zapomnianych zakątków Afryki po Antarktydę. Opisuje w niej swój zwykły dzień w podróży, drobne i większe przygody, krajobrazy, spotkania z ludźmi, lokalne zwyczaje i potrawy. Czasem uzupełnia je garścią wiadomości o odwiedzanych miejscach, komentarzem czy anegdotą.

Dąbrowski już przed 30 laty wszedł na Kilimandżaro, jako jedyny biały turysta podróżował zdezelowanym traktorem po etiopskich bezdrożach przy granicy z ogarniętą wojną Erytreą, sypiał pod gołym niebem pustyni. Co nim kierowało i kieruje? „Na zewnętrznym zboczu krateru ściany lodowców zapalają się czerwonozłotym blaskiem (...) Przychodzi moment, kiedy czerwona tarcza słońca wystrzela nagle nad potężnym czarnym masywem Mawenzi. To jest właśnie to miejsce i ta chwila! I dla niej warto było tu przyjść” – zapisuje w notatniku po wejściu na Kilimandżaro.