Miałam niesamowite przeżycie: ostatniej nocy postaci z komiksu przeniknęły do mojego snu. Nie mogłam pozbyć się natrętów, choć śniłam inny, własny majak… Tak na mnie podziałali bohaterowie stworzeni przez Daniela Clowesa (rocznik 1961, obecnie mieszkaniec Kaliforni). Scenarzysta i rysownik, przez 15 lat wydawał obsypaną nagrodami serię „Eightball”, z której pochodzi zeszyt „Niczym aksamitna rękawica…”
Rzecz o intensywności wizji porównywalnej z „Miasteczkiem Twin Peaks”. Zresztą, komiks i serial wystartowały niemal równocześnie, w 1989 roku. Rok później dzieło Lyncha zaczęła emitować TVP. Oniemiałam wtedy z zachwytu. Takich klimatów nigdy wcześniej nie widziałam na ekranie, dużym ani małym. A choć po pewnym czasie zaczęła mnie nudzić efekciarska maniera i brak sensu, pamięć o pierwszym zauroczeniu pozostała. Odświeżyła mi ją lektura komiksu Clowesa.
„Niczym aksamitna rękawica… ” niczym się nie tłumaczy. To opowieść nie do opowiedzenia. Fabuła rwie się i zapętla, nie prowadząc do żadnej puenty. Po wstępnej, w miarę logicznej sekwencji, akcja zamienia się w sen obłąkanego. Mimo to, a może właśnie dlatego, fascynuje i trzyma w napięciu.
Oto Clay Laudermilk, nieco gapowaty młody przystojniak, spędza wieczór w kinie porno. Gwiazdą jednego z obrazów okazuje się była kobieta Clay’a, na punkcie której chłopak ma bzika. Rusza więc pożyczonym od kumpla samochodem w poszukiwaniu wytwórni filmowej, gdzie wyprodukowano pornosa. Im dalej się zapuszcza, tym więcej inkasuje ciosów. Za wpychanie nosa w nieswoje sprawy. W finalnych scenach traci wszystkie członki i zostaje kadłubek.
Z początkiem każdego z dziesięciu rozdziałów autor podrzuca czytelnikowi nowy trop i łudzi go, że tym razem objawi sedno tajemnicy. I za każdym razem wykręca się sianem, piętrząc barykady z mikroscenek. W rezultacie, powstaje dziwaczna komiczno-makabryczno-metaforyczna mozaika. Kicz, sentymentalizm i okrucieństwo w jednocześnie. Podstawowe skladniki amerykańskiej popkultury 50. i 60. lat.