Adam Wiesław Kulik odnalazł pamiętających poetę. Skrupulatnie nagrywał ich relacje. Miało to miejsce ponad ćwierć wieku temu w Zamościu i Hrubieszowie. Jesienią 1981 roku skierowano go tam, aby wypełnił militarny obowiązek wobec ojczyzny. W stanie wojennym ratował się „przed koszmarem »ogólnowojskowej głupoty bojowej«, chodząc śladami poety”. Ze wspomnień utkał czarowną opowieść o swym bohaterze, który lata 1918 – 1935 spędził w tych dwu miastach.
[srodtytul]W liczącym wówczas około [/srodtytul]
15 tysięcy mieszkańców Hrubieszowie jakieś 80 procent stanowili Żydzi. W Zamościu „całe Stare Miasto przed wojną to był Żyd, każda kamienica od dołu do góry, a ileż tam przybudówek. Żydzi pracowali w magistracie, byli adwokatami, rzemieślnikami, właścicielami sklepów”. Ale diaspora nie utrzymywała z Leśmianem kontaktu. Wprawdzie jego antenaci przeszli na katolicyzm, a on sam zmienił brzmienie nazwiska, zmiękczając s, lecz i tak niekiedy przypominano mu genealogię. „Zdając egzamin na uniwersytecie w Kijowie, odpowiadał zupełnie dobrze, ale kiedy przyszło do oceny, profesor wpisał mu dwóję. Na to Leśmian: »Gospodin profesor, ja nie jewrej« i ten poprawił mu na trójkę”.
Pomimo chrztu „nigdy nie widywano go w kościele”. Niewierzący, wolnomyśliciel, komunista (sic!), sympatyk Strzelca – takim zapamiętali go sąsiedzi i koledzy z pracy. Powszechnie uchodził za odludka, bo „towarzysko ani społecznie się nie udzielał”.
Zdecydowanie lepiej czuł się w damskim gronie. Panie lgnęły do niego, niczym ćmy do światła. Chociaż: „wyglądał okropnie; mały, z dużym nosem, jego sylwetka była żadna”. Na dodatek „przy całej swej mądrości i talencie był naiwny jak dziecko”. Nadrabiał to zmysłowością „a może nawet więcej: był erotoman (…)” Wiadomo było, że jest kochliwy, nawet lubieżny”. Ujrzawszy kiedyś ze znajomymi postawną, tęgą niewiastę rzekł: „Wiecie, ja bym ją zgwałcił!”.