Pracy nad „Kochaj rewolucję”– bo taki tytuł miała nosić – zaprzestał Sołżenicyn w 1953 r., gdy skierowano go na „wieczne osiedlenie” w Kazachstanie.
„Wieczność” trwała trzy lata, po czym przyszły noblista (z 1970 r.) otrzymał zezwolenie na powrót do europejskiej części ZSRR, konkretnie do Riazania. Zajął się wówczas intensywnie pracą literacką, przygotowując m.in. „Krąg pierwszy” i „Jeden dzień Iwana Denisowicza”, którego publikacja w 1962 r. stała się sensacją na miarę światową.
Pisania „Kochaj rewolucję” zaniechał, ograniczając się w 1958 r. do rewizji tekstu przechowanego przez pracującą z nim w Marfino A. Isajewą. Ale zaplanował akcję powieści aż do jej przewidywanego końca, którym miały być walki Frontu Briańskiego, bitwa orłowska i w jej efekcie wzięcie Orła przez Sowietów, przełomowy moment wojny, od której to chwili Armia Czerwona, dążąc na zachód, zaczęła odzyskiwać stracone wcześniej tereny.
Ale taki miał być dopiero finał „Kochaj rewolucję”. 170 początkowych stron powieści pokazuje czas zupełnie inny, klęskę wojsk sowieckich, oddawanie Niemcom kolejnych miast, narastającą w społeczeństwie niewiarę przeradzającą się z czasem w panikę, niekiedy w dezercję, bywało że i w zdradę.
Bohater powieści Sołżenicyna Gleb Nierżin do podobnego czynu byłby niezdolny. Zanim wybuchła wojna, był przekonany, że „żył w najlepszym z krajów, który miał już za sobą wszystkie kryzysy historyczne i został zorganizowany zgodnie z zasadami naukowymi oraz zasadami sprawiedliwości społecznej. To zwalniało umysł i sumienie Nierżina z konieczności bronienia nieszczęśliwych i uciśnionych, albowiem takich nie było”. Miał 23 lata, kończył jedne studia, zaczynał drugie i był przekonany, że wraz z całym swoim pokoleniem przyszedł na świat po to, „żeby przenieść rewolucję z jednej szóstej Ziemi na całą Ziemię”. Zachowywał jednak pewną niezależność sądów i względną czystość moralną, która odróżniała go od rówieśników „uważających donos do NKWD za czyn bohaterski”.