Książka może zapewnić nieśmiertelność nie tylko pisarzowi, ale również jego bohaterom. Problem w tym, że niektórzy z nich nie godzą się na takie wyróżnienie. Utrzymują, że zostali pokazani w krzywym zwierciadle lub potraktowani niesprawiedliwie. Inni umierają nieświadomi swej sławy, bo dzieł, w których zbudowano im pomnik, nie mieli okazji przeczytać.
Trzecia grupa jest najbarwniejsza – chodzi o osoby święcie (i najzupełniej mylnie) przekonane, że to ich sportretowali mistrzowie pióra. Historię literatury można opowiedzieć za pomocą anegdot o nieszczęsnym kolumbijskim telegrafiście czy Antygonie z nowojorskiego Tompkins Square Park.
[srodtytul]Holly Golightly to ja![/srodtytul]
Tę damę kochali wszyscy, bo jak nie kochać kobiety, która z czarującym uśmiechem mówi: „Niech cię Bóg ozłoci, skarbie. Słodki jesteś, że odprowadziłeś mnie do domu”. Chodzi, rzecz jasna, o bohaterkę „Śniadania u Tiffany’ego”. Książka, która ukazała się w 1958 r., od razu stała się bestsellerem i przyniosła Trumanowi Capote fortunę. Udział w tym sukcesie postanowiła zdobyć panna Holly Golightly z Teksasu. Utrzymywała, że Capote bezczelnie wykorzystał jej biografię oraz nazwisko.
– Pozywa mnie o pół miliona dolarów! – wściekał się pisarz, który o istnieniu owej damy nie miał wcześniej pojęcia. – Nie otrzyma nawet pięciocentówki, tylko że ja wykosztuję się na adwokatów!