W 1982 roku w rozmowie z Aleksandrem Fiutem Czesław Miłosz z całą mocą stwierdził: „Co do cech obłędu, które rzekomo u Oskara Miłosza występowały w jego pismach, to śladu najmniejszego tych cech nie było w jego zachowaniu się w jego życiu”. Jasne, stawał w obronie nie tylko starszego krewniaka, z którym miał wspólnego prapradziadka, ale i swojego mentora, literackiego przewodnika, kogoś w rodzaju guru.
Niemniej jednak w „Przypisie po latach”, napisanym w 1999 r. krótkim wstępie do „Ziemi Ulro”, wyznał: „Podziwiam te wszystkie postacie, dowodzą one jednak, że człowiek, wykraczając poza przeciętność, płaci, i że granica pomiędzy wielkością i obłędem jest trudna do ustalenia. Podróże Swedenborga po zaświatach wyjaśniano jego schizofrenią, labirynt symbolów u Blake’a i jego walki z Newtonem tłumaczono manią, Mickiewicz – mesjanista nie tylko na katedrze College de France robił wrażenie opętanego pychą, mesjanizm rosyjski Dostojewskiego nosi cechy samoułudy, Oskar Miłosz zdawał się (jak przed nim Swedenborg) uważać się za Parakleta”.
Jak to było naprawdę z przynależnym do kultury i literatury francuskiej, za to do polityki – litewskiej, Miloszem Oscarem Vladislasem de Lubicz? Adamowi Michnikowi w 1991 r. ujawnił Czesław Miłosz nazwisko człowieka, który skłonił Oskara Miłosza do wybrania litewskości. Był nim nie kto inny jak Roman Dmowski: „Bodaj w 1917 roku w Stanach Zjednoczonych był Dmowski i tam wyłożył swoje credo. Nastroiło ono do Polski niesłychanie nieufnie znaczną część opinii amerykańskiej. Dmowski uważał, że to, co na Wschodzie, to wszystko Polska. Nie ma żadnych Litwinów, Białorusinów, Ukraińców. No i jak to Oskar Miłosz usłyszał, to powiedział: „Jeżeli Polska nie chce uznać, że istnieje niepodległe państwo litewskie, to ja będę Litwinem”.
Litwin był z niego żaden. Jego rodzinna Czereja, położona koło Mohylewa we wschodniej Białorusi, od etnicznej Litwy odległa była znacznie. Majątek rodzinny powstał po przejęciu przez pradziadka Oskara, Józefa Miłosza dóbr posapieżyńskich. Syn Józefa – Artur Miłosz, brał udział w powstaniu listopadowym, w którym został ranny i odznaczony Orderem Virtuti Militari. Ożenił się z włoską śpiewaczką, co uznane zostało przez rodzinę za mezalians. A już za skończonego awanturnika i skandalistę rodzina uznała ojca Oskara Miłosza – Władysława, ożenionego z Żydówką Rozalią Marią Rosenthal, przywiezioną z Warszawy – jak utrzymywał Czesław Miłosz – lub ze Staszewa czy Połaniec, co ustalił Jan Zieliński. Ich ślub, poprzedzony chrztem Rosenthalówny, odbył się w końcu 1893 roku, gdy Oskar miał już 16 lat. Chłopiec od czterech lat uczęszczał wówczas do paryskiego gimnazjum, potem studiował w Ecole de Louvre i Ecole des Langues Orientales. Jego ojciec zaś popadł w paranoję, zapuścił włosy do pasa i w Czerei przesiadywał w piwnicy z siekierą w ręku. Matka wraz z Oskarem zabiegała o ubezwłasnowolnienie ekscentryka (latał balonami!), a po jego śmierci majątek sprzedano, oddając go spółce kupców rosyjskich, co też nie mogło podobać się miejscowemu patriotycznemu środowisku.
W 1916 r. Oskar Miłosz, przehulawszy – jak się zdaje – niemałą część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży rodowego majątku, podjął pracę w biurze prasowym francuskiego MSZ. I tam dopiero odkrył w sobie Litwina. Po litewsku nie mówił ani słowa, ale uczestniczył w pertraktacjach, które – czytamy w eseju Elżbiety Rzewuskiej – „dotyczyły spraw granic i przynależności państwowej Kłajpedy, a później Wilna, któremu, cokolwiek by powiedzieć o historii i polityce, tylko tak egzotyczny Litwin, jak Oskar Miłosz, mógł odmówić polskości czy ją zbagatelizować”. Ale też nie miał on pojęcia ani o współczesnych kwestiach polsko-litewskich, ani o historii wzajemnych stosunków między tymi narodami. Dość powiedzieć, że jeszcze w latach 30. (zmarł w 1939 roku) wywodził Litwinów z półwyspu Pirenejskiego, uważając ich, obok Basków, „za najstarszy substrat etniczno-cywilizacyjny Europy i basenu śródziemnego”. No, czyste brednie.