Jeden z najlepszych amerykańskich pisarzy XX wieku, autor "Wyboru Zofii" i nagrodzonych Pulitzerem "Wyznań Nata Turnera", podczas drugiej wojny światowej zaciągnął się do marines. Podczas trzyletniej służby awansował z szeregowca na podporucznika i wziął udział w ciężkich walkach z Japończykami na wyspach Pacyfiku.
Powrócił do tych przejść w mocnych opowiadaniach z tomu "Samobójcza runda". Nienawiść do zabijania oraz niechęć do armii splata się tu z podziwem dla zawodowców należących do elitarnej wspólnoty Korpusu Piechoty Morskiej. Żołnierzy łączy tak silna więź – "więź w równej mierze nostalgii co lojalności i wiary" – że przypominają członków zakonu.
Bohater opowiadania "Elobey, Annobon i Corisco" leży w namiocie w obozie wojsk amerykańskich na Saipanie. Przywołuje moment, gdy jako młody filatelista po raz pierwszy usłyszał o Okinawie. Wtedy wyspa wydawała się ekscytującym miejscem, gdzie mógłby dowieść, ile jest wart. Teraz perspektywa znalezienia się tam przyprawia go o chorobę. Najgorsza ze wszystkich jest myśl, że zdradzi się ze swoim strachem i zawiedzie kumpli.
W 1951 r. Styrona powołano na wojnę koreańską. W tytułowym opowiadaniu opisuje bazę, gdzie oczekiwano na przeniesienie na front. Dwaj oficerowie wyprawiali się stamtąd do swych dziewczyn. Były to desperackie wycieńczające weekendy. Jeden z marines przyznaje nawet, że zamiast po raz kolejny odwiedzać kochankę, wolałby już raczej dostać się w ręce Chińczyków, którzy spokojnie zdarliby z niego skórę.
Koszmary z przeszłości nie odstępują żołnierzy na krok. Weteran walk z Japończykami wciąż widzi wioskę zaciekle bronioną przez wroga. I oszalałego ze strachu psa, który zacisnął potężną szczękę na jego ręce. Pomyślał wtedy, że "pies uosabia wszystkie te niewinne ofiary, które wojna doprowadziła do szaleństwa, które okaleczyła i które w końcu rzucają się na swoich dręczycieli, na pierwszego biednego sukinsyna w mundurze, jaki im się nawinie". Bohater "Domu mojego ojca" wyrzuca sobie, że przeżył, podczas gdy tylu innych poległo. Co więcej, ginęli tak szybko, że koledzy widzieli ich żywych zaledwie raz czy dwa.