Postać Jezusa posłużyła już do stworzenia słynnego musicalu, przebojowego serialu telewizyjnego i zagadkowych powieści czytanych przez miliony ludzi. Teraz znalazła się w centrum literackiego dochodzenia. Nowozelandczyk Bryan Bruce, pisarz i dokumentalista, jest specjalistą od tzw. spraw zamkniętych, czyli śledztw, które przed laty utknęły w martwym punkcie. Wykorzystując nowoczesne metody, odkrywa tajemnice historii naturalnej i dawnych zbrodni. Teraz zajął się – jak to ujmuje – „najsłynniejszą zagadką kryminalną ludzkości", bada, „kto i dlaczego zabił Jezusa".
W ukazującej się właśnie w Polsce książce „Jezus. Dowody zbrodni" (w Nowej Zelandii po dwóch dniach była bestsellerem) Bruce występuje w roli świeckiego śledczego, który analizuje ukrzyżowanie, biorąc pod uwagę wyłącznie ustalenia historyczne i archeologiczne. Teologiczny aspekt życia i śmierci Chrystusa nie ma dla niego znaczenia. Śledczy Bruce opisuje kolejno środowiskowy profil zmarłego, materiał dowodowy, czyli cztery Ewangelie, oraz miejsce zbrodni. Dochodzi do wniosku, że Jezus urodził się w Nazarecie, nie w Betlejem; w Jerozolimie nie witały go tłumy; Judasz Iskariota nie istniał; nie odbyła się Ostatnia Wieczerza; nie miało też miejsca tajne zebranie Sanhedrynu ani wydanie przez tę żydowską radę wyroku na Jezusa. Zabito go na rozkaz Rzymianina Poncjusza Piłata, który podjął decyzję najpewniej w porozumieniu z arcykapłanem Kajfaszem, a nie pod wpływem tłumu Żydów broniących Barabasza. Zdaniem Bruce'a Jezus za życia nie stworzył silnego ruchu wyznawców i nie został ukrzyżowany jako niebezpieczny duchowy przywódca. Był niepiśmiennym stolarzem, którego aresztowano i zabito z powodu nieznanej i błahej sprawy.
Moda na zbrodnie
Wszystko inne – mówi Bruce – to mit stworzony przez ruch po-Jezusowy i czterech ewangelistów, którzy spisali dzieje Jezusa jak spece od promocji: chcieli się przypodobać rzymskiej władzy, oczernić Żydów i zapewnić chrześcijanom dobry wizerunek. Książka Bruce'a wielu katolikom wyda się bulwersująca, ale tylko z pozoru jest kontrowersyjna. Nowozelandczyk nie dotarł bowiem do żadnych rewelacji, których wcześniej nie opisaliby historycy chrześcijaństwa. Tyle że podał je w efektownej formie, używając chwytliwych określeń. Posługuje się językiem rodem z telewizyjnych seriali śledczych robiących teraz karierę na całym świecie. Jego książka jest napisana lekko, nieźle udokumentowana i wciągająca.
Prawdy i mity
Jednak śledztwo Bruce'a to przede wszystkim znak czasów – ekstremalny przejaw mody na rekonstrukcje zbrodni, wiary w analizę faktów, badania laboratoryjne i naukowe wyjaśnienia. Autor wielokrotnie podkreśla, jak kiepskim „materiałem dowodowym" są Ewangelie pisane pod wpływem doraźnych okoliczności. Ale jego książka również jest owocem współczesnego – i najpewniej nietrwałego – trendu.
Historycy zajmują się losami Chrystusa od dwóch tysiącleci, a Bruce poświęcił na przestudiowanie tego przypadku rok. Dążąc do ukazania prawdy o biblijnych wydarzeniach, niejednokrotnie upraszcza sprawę, wysnuwa pochopne, wręcz naiwne wnioski i sam buduje mity. Dobrze, że polski wydawca zadbał o naukowy nadzór nad śledztwem Bruce'a. Konsultantem merytorycznym książki jest Dariusz Kot, badacz Jezusa historycznego, który dołącza rozsądne uwagi wszędzie, gdzie Nowozelandczyk popełnia gafy i nieścisłości.