To z pewnością będzie hit: "Makatka", dzieło utkane przez matkę i córkę. Zbiór felietonów, a także także swoista korespondencja przedstawicielek dwóch pokoleń. Towar luksusowy, ale nie elitarny. Coś miłego dla każdego. Do wchłonięcia za jednym podejściem.
Słowa splatają się zgrabnie, tematy biegną miarowym duktem, motywy ładnie kontrastują – to do śmiechu, to do łezki. Osnowę stanowi 12 miesięcy, od września do września – bo w tym miesiącu urodziła się młodsza z autorek.
Raz głos zabiera Kasia (Grochola), zaraz po niej wypowiada się Dorota (Szelągowska). I tak na przemian. Tej pierwszej nie trzeba przedstawiać: to najpoczytniejsza polska pisarka. Tym razem objawia się jako matka Doroty Sz., której karierę wspiera własną piersią i dorobkiem. Jestem pewna, że taka promocja da znakomite rezultaty.
Bo kto by się nie dał uwieść matczyno-córkowskiej metafizyce? Obie panie łączy nie tylko umowna pępowina (w pierwotnej wersji książka miała być zatytułowana "Warkocz z pępowiny"). To symbioza idealna. Zachwycają się sobą wzajemnie, wychwalają jedna drugą, wręcz zalecają się do siebie. Uprawiają wzajemny lans: spijają z ust słowa i zdania, cytują, odnoszą się; dają się ponieść identycznym stanom emocjonalnym, podejmują zazębiające się wątki. I uroczo nabijają się z siebie samych.