Dalej zapewnia nas, że jej powieść jest "Rzeczą tak nieromantyczną, jak poniedziałkowy poranek, gdy wszyscy posiadający miejsce pracy mają obowiązek powstać i do niej się udać." Pisarka opowiada o czasach dla twardzieli, jej bohaterowie tłumią porywy serca i miłosne westchnienia, by sprostać konwenansom.
Choć wrzosowiska północnej Anglii i czas wojen napoleońskich napawają nasze serca melancholią, nie warto tęsknić za tamtą epoką. Na 640 stronicach swojej powieści Brontë uczy nas dlaczego. Główna bohaterka Shirley zakochana jest w Luisie, guwernerze pracującym u jej wuja. Ich miłość łączy się przede wszystkim z bólem i rozczarowaniem. Mężczyzna nie przyznaje się, że też ją kocha, ponieważ jest biedny i zbyt ambitny by zdradzić swoje uczucia.
A może nic się nie zmieniło i lęk przed miłością jest niezależny od epoki? Nadal dobrze się mają osoby, które nie ulegają emocjom i konsekwentnie realizują swój plan, tak ja pan Helstone:
"Pan Helstone - wówczas wikary w Briarfield - również pokochał Mary, a w każdym razie sobie ją upodobał. Choć uroda anioła przysporzyła jej kilku innych adoratorów, to właśnie on został wybrany z tego grona. Nie darzył jej tak płomiennym uczuciem jak pan Yorke, nie podporządkował jej się z taką czcią, z jaką robili to inni. Widząc ją w bardziej rzeczywistym świetle niż rywale, Helstone zawładnął nią tak, jak władał sobą i jego pierwsze oświadczyny zostały przyjęte."
Tym, którzy kochają szczerze, pozostaje bunt i nadzieja na lepsze czasy: