Bez niej wejście w świat Białoszewskiego staje się wędrówką po labiryncie.
Dzięki biografii „Człowiek Miron" wiemy nie tylko, kim byli Lu, Le, Jot czy Kicia-Kocia. Sobolewski rozszyfrowuje te tajemne skróty, których pełno w dzienniku. Kreśli sylwetki osób bliskich poecie, a one nabierają dla nas realnych cech. Przede wszystkim jednak przestajemy gubić się w gąszczu codziennych zdarzeń, które Białoszewski opisywał. Zaczynamy rozumieć, które z nich były błahe, które zaś istotne. Tych drugich jest zdecydowanie więcej, bo miał cudowną umiejętność przetwarzania banalnej codzienności w najwyższej klasy poezję.
W książce Tadeusz Sobolewski przywołuje zdanie Adama Mickiewicza wygłoszone kiedyś w Paryżu: „Ja rymów nie dobieram, ja zgłosek nie składam. Tak wszystko napisałem, jak tu do was gadam", bo Białoszewski zatarł w swoim życiu granicę między egzystencją a kreacją. Ta pierwsza była często szara, smutna i biedna, ale on nie skarżył się. „To moje niezwykłe życie. Dobre. Mimo iluś tam marzniętych zim, lat niedojedzeń". Nie dbał o ubranie i pożywienie, nigdy nie miał lodówki, pralki ani telefonu. W nocy wybierał się na eskapady po mieście, w dzień spał w pokoju z zamalowanymi na czarno oknami. To jednak nie były ekstrawagancje dziwaka, lecz izolowanie się od przeciętności i nijakości, co dobitnie udowadnia Tadeusz Sobolewski.
Autor należał do osób najbliżej związanych z poetą w ostatnich kilkunastu latach jego życia. Teraz pisze o nim szczerze, przypominając choćby, że Białoszewskiemu zdarzało się też anektować rzeczy stworzone wspólnie z innymi, przede wszystkim w słynnym „Teatrze osobnym". A gdy oddalał się na chwilę w trakcie rozmowy, to przyjaciele twierdzili, że po to, by zapisać z niej coś, co później wykorzysta.
Gdy natomiast Sobolewski wdaje się w analizę jego twórczości, bywa bezkrytyczny w swym podziwie. Nieco naiwne jest wielokrotnie powtarzana przez niego opinia, że utwory Białoszewskiego cieszą się obecnie niesłychanym powodzeniem. On raczej czeka na ponowne odkrycie. W jego pisaniu dominują, jak sam określił „skróty ludzkich charakterów w ich odruchach, przywyczajonkach, opiniach", więc ta lapidarność stylu i języka doskonale przystaje do naszych czasów. Po lekturze „Tajnego dziennika" można uznać Białoszewskiego za pierwszego blogera. Tyle że we współczesnych tekstach dominuje językowa nonszalancja, a on po mistrzowsku bawił się słowem.