175 lat temu, 14 czerwca 1837 roku, zmarł Giacomo Leopardi, włoski poeta (ur. 1798). Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus

Giacomo Leopardi, który upodobał sobie zwłaszcza tamtejsze lody, jeszcze bardziej lubił wpatrywać się w piękne i eleganckie damy; bywało, że zapatrzył się w którąś i zastygł z ręką trzymającą lody, aż te roztopiwszy się, spływały mu po palcach.

Na podstawie tych doniesień biografów inny wybitny włoski pisarz, Alberto Savinio (brat Giorgio Chirico), w sto lat później, na łamach właśnie założonego przez grupę sławnych artystów pisma "Omnibus", wysnuł w bardzo frywolnym stylu artykulik, że lody, którymi zajadał się Leopardi, musiały w tamtych czasach nie spełniać wymogów higieny i właśnie to spowodowało, jak napisał, sr... kę. Cenzura faszystowska, zgorszona artykulikiem, zamknęła pismo i tak nieszczęsne lody, uśmierciwszy wpierw poetę, w sto lat potem uśmierciły pismo artystów włoskich. Higieniczne czy niehigieniczne - lody należą wszakże do potraw naturalnych. Inna sprawa natomiast z pożywieniem transgenicznym, o które ostatnio - znów we Włoszech! - skoczyli sobie do oczu dwaj nobliści: pisarz i aktor w jednej osobie Dario Fo oraz Renato Dulbecco, lekarz i biolog, który parę lat temu dał się namówić do prowadzenia festiwalu piosenkarskiego w San Remo (będąc już osiemdziesięciolatkiem!), a w ostatnich tygodniach, niezmordowany ten badacz i uczony wielkiej klasy, znów dokonał rzeczy niezmiernie ważnej: odkrył gen, odpowiedzialny za osteopetrozę (nie mylić z osteoporozą), złośliwą chorobę dziedziczną, która doprowadzała do śmierci wiele niemowląt. Przeciwko wkraczaniu biotechnologów wszelkiego typu w nasze życie wystąpił rzecz jasna Dario Fo (i tłumy manifestantów, które wiosną przemaszerowały w związku z toczącymi się na ten temat obradami w Genewie); pisarz zarzucił producentom żywności transgenicznej chęć szybkiego zysku, nieliczenie się z - nieznanymi - skutkami takiej ingerencji w sprawy natury, a wreszcie zagrożenie globalizacją w każdym planie, która zniweczy różnorodność i wielorakość sfer życia. Dulbecco natomiast nie widzi żadnego niebezpieczeństwa w pożywieniu genetycznie zmodyfikowanym, które - w jego mniemaniu - posiada o wiele więcej zalet, niż ewentualnych wad i zagrożeń, choć naturalnie zgadza się, że ostrożność nie zawadzi.

Cała ta polemika wywołała z cienia zaplecze tradycji (jak to zazwyczaj ma miejsce we Włoszech), w 2000 roku pojawił się w "La Repubblica" arcyciekawy artykulik, którego autor, Maurizio Bettini, przypomina, że także przebiegły Ulisses odczuwał lęk przed nieznanym pożywieniem. Wędrując po morzach, zanim przybił do brzegu, zwykł słać na zwiady kilku towarzyszy, by wybadali, czym żywią się mieszkańcy danej wyspy. Czy są to "zjadacze chleba", a więc pokrewni mu ludzie, czy istoty dziwaczne, osobliwe, ba, niebezpieczne zgoła, spożywające coś całkiem innego niż chleb, zatem wobec których należy mieć się na baczności. Istotnie, obok łagodnych Lotofagów, żywiących się kwieciem lotosu, można było wpaść w łapy Lestrygonów, którym najbardziej smakowało ludzkie mięso lub stać się łupem jednookiego potwora Cyklopa, któremu obce było boskie wino (co już samo w sobie budzić może podejrzenie!). Tak więc, powiada Bettini, już stary Homer wiedział, że o tym, kim jesteśmy lub nie jesteśmy, świadczy nasze pożywienie, ono pozwala nas zidentyfikować. Przez zmianę pożywienia (np. chleba na ambrozję) możemy zmienić własną tożsamość. Ale na jaką, czy aby na pewno tę bardziej boską? Stąd chyba nowe protesty i manifestacje z okazji Seattle czy teraz Genewy, stąd dąsy na McDonald'sa itp.

Ja w każdym razie pierwszy raz na Wigilię nie kupiłam karpia, kiedy w sprzedaży pojawiły się jakieś nienaturalne olbrzymy, tak właśnie sztucznie "ulepszone", że traciło się - już na oko! - apetyt na te dziwaczne stwory.